wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 4 cz.3 "Zemsta"

- Dzisiaj będziemy ważyć Eliksir Pieprzowy! - ogłosił profesor Slughorn, opiekun Slytherinu. - Składniki znajdziecie na stronie czternastej! - szybko przekartkowałam strony. Eliksiry bardzo lubiłam, ale nie, tak jak Wróżbiarstwo! Tak, moim ulubionym przedmiotem Wróżbiarstwo! Jest tak wiele sposobów na wywróżenie przyszłości. Fusy po herbacie, linie dłoni, sny, gwiazdy...
   Pokręciłam głową, odrzucając inne myśli i zaczęłam zajmować się eliksirem. Po kilkunastu minutach, zamiast szarej barwy, którą powinien mieć, była zielona papka. Głowiłam się, gdzie zrobiłam błąd. Spojrzałam na przepis jeszcze raz. Wszystko zrobiłam dobrze! Chyba...
- Lily... - spojrzałam na nią błagalnie. Dziewczyna popatrzyła na mój wywar i powąchała go.
- Zapomniałaś o kle węża. - stwierdziła, a kiedy miałam go wrzucić, syknęła. - Najpierw go sproszkuj! Jeśli wrzucisz taki duży, cała sala pójdzie z dymem... - ledwo  wypowiedziała te słowa, a usłyszałyśmy wybuch na końcu klasy. Obejrzałyśmy się. Stali tam Potter i Black.
- Oszukałaś mnie, Evans! - wrzasnął Syriusz. - Mówiłaś, że wszystko pójdzie z dymem, a z dymem poszły moje włosy! MOJE PIĘKNE WŁOSY!!! - schował twarz w dłoniach i zaczął udawać szloch. Przewróciłam oczami. Co za narcyz! Już się nie dziwię, dlaczego jego kuzynka nazywa się Narcyza! Cała jego rodzina ma skłonności do samozachwytu.
- Masz i już nie becz! - zawołałam rozbawiona i machnęłam magicznym patykiem w jego stronę. I jemu, i James'owi zaczęły odrastać włosy. Dotknął nie pewnie głowy, a gdy poczuł swoje kudły, uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością, a ja posłałam mu kpiący uśmiech i wróciłam do swojej pracy.
   Zmieliłam kieł, proszek wsypałam do kociołka i zaczęłam mieszać, a gdy zabarwił się na szaro, wlałam do fiolki, którą zaniosłam do Slughorna. Po chwili zadzwonił dzwonek i każdy zaczął pośpiesznie zbierać swoje rzeczy. Ja się nie spieszyłam. Wiedziałam, że ci Huncwoci będą chcieli mi podziękować, a wtedy wcielę swój plan w życie.
   Czy to nie jest przesada?! Wcale nie! Zresztą, czemu ty się odezwałaś?! Było tak pięknie... Przestań jęczeć! Odezwałam się, byś nie zrobiła czegoś głupiego! Nic nie mów!!! To będzie cudowne, więc nie wtrącaj się! Jeszcze mnie przeprosisz i będziesz błagać o pomoc! Pfff..., po moim trupie!
   Po "przemiłej" rozmowie z własnym, chorym psychicznie sumieniem,... Hej!, wyszłam jako ostatnia z klasy. Szłam powoli, bo udawałam, że podręcznik do eliksirów bardzo mnie zaciekawił. Nagle dwa męskie ramiona mnie objęły. Zadarłam głowę do góry i spojrzałam w lewo, napotkałam orzechowe oczy, i w prawo, tu z kolei patrzyły na mnie królewsko błękitne.
- Dzięki, Riddle! - uśmiechnął się rozbrajająco. - Gdyby nie ty, byłbym łysy i która by mnie wtedy chciała! - zaśmiał się, a raczej zaszczekał.
   Parsknęłam krótko śmiechem, po czym rozejrzałam się. Nikogo nie było. Idealnie! Chwyciłam Huncwotów na luźne krawaty i pociągnęłam do pierwszej lepszej klasy. Rzuciłam ich na krzesła i zamknęłam zaklęciem drzwi w tej samej chwili. Obaj patrzyli na mnie z przerażeniem, a ja poczułam mrowienie w oczach. Oho! Neonówki się pojawiają.
   Takie ciekawe zjawisko, kiedy w moje oczy zmieniają kolor, a właściwie mieszają się z kolorem oczu mojego "ojca".
- Wy serio myśleliście, że wyczarowałam wam włosy bezinteresownie! - syknęłam.
- Mieliśmy taką nadzieję... - mruknął Syriusz, a ja uśmiechnęłam się wrednie.
- Zostawię wam te kudły... - powiedziałam wielkodusznie.
- Och, dzięk... - zaczął James.
- Ale! - uniosłam palec do góry. - Ale musicie coś dla mnie zrobić!
- Co? - zapytali ze strachem. Nachyliłam się do Black'a i szepnęłam mu do ucha zadanie.
- Nie...
- Tak.
- NIE!!! - wrzasnął.
- Jesteś prawdziwym Huncwotem, czy nie? - spytałam.
- Oczywiście, że jestem! - zapewnił.
- Więc zrobisz to!
- Zgoda... - wycedził. Nie wierzę! On jest taki głupi!
- Możecie iść... - gdy wychodzili, dodałam. - Lupin i Pettigrew mają wam pomóc!
   Jesteś potworem! No wiem! Czy to nie cudowne?! Nie! Oj cicho siedź, nie znasz się! A ty się niby znasz?!
   Potrząsnęłam głową i ruszyłam w stronę WS. Już nie mogę się doczekać tego... Wow, mogłam wam powiedzieć mój plan! Nie mogę wam zepsuć niespodzianki! Szybko weszłam do pomieszczenia i usiadłam pomiędzy Lily a Tamarą. Nałożyłam trochę jedzenia, czytaj tylko sałatkę grecką, i zaczęłam jeść.
   Nagle do Wielkiej Sali weszli Huncwoci w przebraniach. Peter-świnia, Remus-kura, James-krowa, a Syriusz miał przebranie farmera. Ten ostatni omiótł salę spojrzeniem, a najdłużej patrzył na mnie. Jego wzrok mówił: "Zapłacisz mi za to!", po czym wziął bandżo i razem z Potterem zaczął śpiewać "Stary farmer farmę miał...", a Lupin i Pettigrew wykonywali jakieś dziwne wygibasy, które miały być kowbojskim tańcem. Gdy "biedacy" skończyli, cała sala, nawet McGonagall, wybuchnęła śmiechem, a oni pośpiesznie opuścili salę. Nachyliłam się do Lily, która dostała ataku:
- TO jest moja zemsta! - szepnęłam.
- Jak ich do tego zmusiłaś?!
- Tajemnica Marie Riddle! - powiedziałam z delikatnym uśmiechem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Uff... W końcu napisałam! Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale zbliżał się koniec semestru, ostatnie poprawy itp., rozumiecie, prawda?
Mam nadzieję, że się spodobało!
Zachęcam do komentowania!

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 4 cz.2 "Sumienie"

* Perspektywa Syriusza *

   Wchodząc na podwyższenie, patrzyłem na przeciwniczkę, która, z pewnością malowaną na twarzy, pokonała ostatni stopień. Wiedziałem, że się jest wkurzona za te włosy. Trochę się przeraziłem, ale nie jej groźbą, która swoją drogą była dość straszna. Tylko jej oczami. Jak odsunęła się ode mnie, nie patrzyła morskimi łagodnymi oczami, lecz jaskrawymi, fioletowymi ślepiami z chęcią mordu*. Tego się przestraszyłem. 
   Kiedy podawaliśmy sobie ręce, ponownie w jej oczach pojawiły się neonowo-fioletowe blaski. Odsunąłem się od niej jak najprędzej. Po dziecięciu krokach odwróciłem się i mruknąłem:
- Expelliarmus!
- Protego! - krzyknęła. Odbite zaklęcie trafiło w listę pana Bedella, która poleciała na drugi koniec klasy. - Drętwota!
- Protego! Rictusempra! - dziewczyna nie zdążyła się uchronić i zaczęła się przeraźliwie śmiać. To brzmiało jak śmiech szaleńca. Cóż się dziwić, skoro jej ojcem jest Voldemort. - Petrificus Totalus! - Riddle padła na ziemię.
- Wygrywa pan Black! - ogłosił profesor. Rzuciłem przeciw zaklęcie i podałem jej rękę.

 * Perspektywa Marie *

   Fakt, pokonał mnie, ale to była część planu. Planu, który wymyśliłam chwilę przed pojedynkiem. A polega on na... Haha, myślicie, że wam powiem!
   Chwyciłam jego rękę i podniosłam się.
- Dzięki! - mruknęłam. - Gratuluję!
- Dziękuję! - powiedział z wyraźnym triumfem w oczach. Oj, żebyś wiedział, to Cię czeka, to nie szczerzył byś się tak, tylko zwiewał do Amazonii. - pomyślałam, śmiejąc się w duchu. Zeszłam i podeszłam do Lilki, Doris i Tammy.
- To była twoja zemsta? - spytała Ruda.
- Nie, moja będzie gorsza niż upokorzenie przed Ślizgonami. - zatarłam ręce.
   Po dwóch godzinach OPCM była Transmutacja, na której zmienialiśmy żuki w guziki, potem Zaklęcia, na których powtarzaliśmy zaklęcia i uroki z pierwszych dwóch lat nauki i ostatnie dwie godziny eliksirów, które mieliśmy ze Ślizgonami.
   Szczerze, nie rozumiem tej nienawiści między Gryffindorem i Slytherinem. Na przykład taki Snape i Potter. Tylko z tytułu, że są w nienawidzących się domach, są wrogami. A Lily, się przyjaźni się z Severusem i za to ją podziwiam. Ja nie potrafiłabym tak.
   Stałam przed salą i czekałam na dzwonek. Przy okazji opowiadałam miedzianowłosej mój genialny plan. 
   O, jakaś ty skromna! A ty kto? Twoje sumienie. Ja mam sumienie?! Jak każdy! A może znasz sumienie Black'a? Jak mogłabym znać czyjeś sumienie! Nie wiem. Jesteś dziwna! Amerykę żeś odkryła, Kolumbie! No dobra, czas przestać rozmawiać z tym irytującym czymś. Ej, ja tu jestem! No wiem i dlatego to mówię! To będzie trudniejsze niż myślałam! Ale co? Jajco! Ha ha ha, strasznie zabawne! Dziękuję! To był sarkazm! To nie dziękuję! I wiesz co? Co? Obrażam się! Nareszcie!
- Marie! Hogwart do Marie! - Lily zaczęła przed moją twarzą.
- Co?
- Nic, oprócz tego, że właśnie kosmici zabrali Huncwotów!
- Nareszcie zabrali swoich! - po tym Lilka zaczęła się śmiać jak opętana. Zwróciła na nas uwagę wszystkich uczniów, którzy byli przed klasą.
- Hej słońce! - podszedł do nas James i objął rudą. - Umówisz się ze mną?
- Chyba śnisz!
- Tak, o tobie!
- Mam nadzieję, że są to koszmary!
- A ja mam nadzieję, że ty też śnisz o mnie! - potem popatrzył na mnie. - Co się gapisz? - warknął.
- Tylko myślę, co tu robisz, bo Lily mi powiedziała, że Ciebie i twoją grupę, pożal się Boże, przyjaciół porwali kosmici.
- Jak bardzo bym chciała, żeby to była prawda... - powiedziała rozmarzona Lilka, na co ja wybuchłam śmiechem.
- Proszę wejść do klasy! - powiedział nasz nauczyciel eliksirów, profesor Slughorn.

_______________________________________________________________

Przeczytałeś = skomentuj :)

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 4 "Początek wojny"

   Od incydentu z Nigelem minął tydzień. Huncwoci omijali mnie szerokim łukiem, przez co większość swojego czasu spędzałam z Lily w bibliotece. Podczas tych krótkich siedmiu dni sporo się dowiedziałam o sobie. Byłam dobra z zaklęć i eliksirów, po mojej rudowłosej przyjaciółce i pewnym Ślizgonie, Severusie Snape'ie byłam ulubienicą Slughorn'a. Zaskakujące dla mnie i dla moich przyjaciół, był fakt, iż najlepiej radziłam sobie z Wróżbiarstwa i Historii Magii.
   Huncwoci, ku uldze Tamary, Dorcas i Lily, a ku mojej rozpaczy, całkowicie zapomnieli się zemścić na mnie. Tak przynajmniej myślałam...
   Był piątek. Przez niektórych najbardziej wyczekiwany dzień w tygodniu, inni natomiast zaczynali odliczać minuty do poniedziałku. Wstałam wcześnie, co mnie zdziwiło. Zwykle budziłam się pół godziny przed pierwszą lekcją i chodziłabym na lekcje z pustym brzuchem, gdyby nie moje przyjaciółki, które zawsze coś mi przynosiły. Wracając... Wstałam o szóstej i, by nie marnować czasu, poszłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, by zmyć z siebie senność, po czym jednym ruchem różdżką wysuszyłam się. Opłukałam jeszcze twarz, by całkowicie się wybudzić i spojrzałam w lustro. Wyglądałam całkiem zwyczajnie. Miałam delikatne rysy twarzy, zgrabny lekko zadarty nosek, wskazujący na moją ciekawską naturę, morskie oczy i pełne usta w kolorze dojrzałych, soczystych malin. Jedna rzecz mi nie pasowała w moim wyglądzie, mianowicie włosy. Zwykle ciemno brązowe, prawie czarne delikatnie falowane, teraz były proste jak drut i błękitne. Wczoraj nie jadłam nic podejrzanego, a na eliksirach warzyliśmy prosty wywar Żywej Śmierci. Więc jakim cudem moje włosy są niebieskie!
- Huncwoci... - olśniło mnie. Kto inny zrobiłby coś tak dziecinnego! Z opowieści dziewczyn wiedziałam, że ich takie kawały nie łatwo się usuwają, więc nawet nie próbowałam. Za to dodałam coś od siebie. Wyczarowałam kilka liliowych pasemek i, o dziwo, całkiem fajnie to wyglądało. Przeczesałam je delikatnie szczotką, nałożyłam lekki makijaż i wyszłam, z przepełnioną głową różnymi pomysłami na zemstę. Szłam spokojnie korytarzem, mijając po drodze zszokowanych uczniów i przerażone gobeliny. Otworzyłam drzwi do Wielkiej Sali, skupiając na sobie wzrok wszystkich uczniów i nauczycieli, którzy byli akurat w pomieszczeniu. Pewna krukonka na mój widok zakrztusiła się konsumowanym tostem, a jakiś puchon wypluł sok dyniowy na przyjaciela siedzącego obok. A ja usiadłam przy stole Gryfonów i ignorując wścibskie spojrzenia i szepty, wzięłam coś do jedzenia i zaczęłam to jeść. Po kilku minutach do sali weszły dziewczyny. Omiotły spojrzeniem całe pomieszczenie i zatrzymały wzrok na mnie, a raczej na krzyklawym kolorze moich włosów. Ruszyły w moją stronę szybkim krokiem.
- Co ci się stało z włosami? - zapytała przerażona Dorcas.
- Huncwoci i zemsta... - powiedziałam tylko. Załapały w mig.
- Co zamierzasz zrobić? - w oczach Lily widziałam błaganie, bym nie zaczynała wojny.
- Zamierzam wymyślić dobrą zemstę i odpłacić im pięknym za nadobne. - miedzianowłosa westchnęła z rezygnacją. Po śniadaniu pierwszą lekcją było podwójne OPCM. Przed klasą stali już Huncwoci w otoczeniu kilku blondynek z toną tapety na twarzy. Lily próbował schować się za mną, lecz James ją zauważył.
- Hej, Evans! - zawołał wesoło i przeczesał ręką włosy. Aż mnie korciło, żeby mu coś zrobić, ale byłam grzeczną dziewczynką i usunęłam się z drogi chłopakowi, który zmierzał w stronę rudej.
   Stanęłam z boku i przyglądałam się z uwagą mojej różdżce. 11 i pół cala, giętka, rdzeń - opiłki z rogu jednorożca, jarzębina. Prawdziwy znawca różdżek po jej obejrzeniu może stwierdzić, iż nie param się czarną magią, którą tak czci mój "ojciec".
- Do twarzy Ci w niebieskim... - mruknął ktoś przy moim uchu. Podskoczyłam przerażona. Obok mnie stał Syriusz z swoim firmowym uśmieszkiem. Wykonałam ledwo zauważalny ruch różdżką i z radością patrzyłam jak jego przy długie kudły zmieniają kolor.
- Dzięki! A tobie do twarzy w różu, Black - powiedziałam i podałam mu lusterko, które nosiłam przy sobie. Spojrzał na nie z przerażeniem w oczach i zaczął piszczeć jak dziewczyna.
- Masz odczarować moje włosy! Teraz! - wrzasnął.
- Hmm... - udałam, że się zastanawiam. - Odczaruję od warunkiem, że ty odczarujesz moje, zgoda?
- Zgoda! - machnął magicznym patykiem i niebieskie włosy zniknęły. - Te fioletowe pasemka to nie moja sprawka! - uniósł ręce do góry, w geście poddania.
- Wiem. - powiedziałam, odczarowując jego kudły. - Sama sobie to zrobiłam. - podeszłam do niego i przybliżyłam się do jego ucha. - Ja jeszcze się zemszczę za te włosy. A moja zemsta będzie prawie tak okrutna jak zaklęcie Cruciatusa! - odsunęłam się, by napawać się jego przerażoną miną.
   W tym czasie przybył nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią. Nazywał się Jonh Bedell. Był średniego wzrostu, miał rzadkie ciemnoblond włosy i jasnobrązowe oczy. Na prawym policzku miał długą, świeżą szramę, lekko zaróżowioną.
- Proszę wejść! - zagrzmiał ochrypłym głosem. Gryfoni i Ślizgoni, z którymi mieliśmy OPCM, weszli do dużej przestronnej klasy z niewielkim podwyższeniem. Na ścianach wisiało wiele portretów słynnych pogromców olbrzymów oraz łowców wampirów i wilkołaków. W rogu ściany stała stara zabytkowa szafa z boginem.
- Dzisiaj nie będziemy ćwiczyć zaklęć. Dziś będziecie uczyć się praktyki. - oznajmił profesor. - Gdy kogoś wybiorę, ma wejść na podwyższenie i zacząć pojedynek. - wyjął z kieszeni kartkę z imionami i nazwiskami. - Na początek panna Hegel i panna Bacon. - pierwsza dziewczyna była niska, dość otyła i, lekko mówiąc, przestraszona. Druga to jedna z blondynek, które przed lekcją otaczały Huncwotów. Pewnie weszła na podwyższenie, w przeciwieństwie do przeciwniczki, która potknęła się o ostatni stopień. Walka po paru sekundach się skończyła, gdyż panna Bacon szybko rozbroiła dziewczynę. Kolejne walki nie były interesujące. Dopiero chyba szósta była warta uwagi.
- Pan Potter i pan Snape! - wyczytał nauczyciel. Każdy był ciekawy, jak potoczy się walka dwóch najzagorzalszych wrogów, którzy wchodząc na podest, patrzyli na siebie z nienawiścią. Ukłonili się i cofnęli o kilka kroków. Po odwróceniu się James od razu zaatakował. 
- Expelliarmus!
- Protego!
   Potem rzucił zaklęcie Severus, a Potter odbił. I tak to trwało przez 10 minut. Profesor Bedell, jak wszyscy uczniowie, zniecierpliwił się.
- Stop! - krzyknął. - Jest remis! Zejdźcie! - chłopcy zeszli mierząc się spojrzeniami. - Teraz panna Riddle i pan Black! - z uśmiechem na twarzy weszłam na podest. Oj, będzie zabawa! - pomyślałam wesoło.

_________________________________________________________________________________

Liczę na komentarze z pochwałami i krytyką^^


niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 3 cz.2 "Jeśli jesteś Ślizgonem, wchodź!"

- Jesteś najbardziej szaloną osobą jaką znam! - krzyknęła Lily, gdy wyszłyśmy z Wielkiej Sali. - Mieszkam z Huncwotami w jednym zamku od czterech, a nawet pięciu lat i znam ich! Zemszczą się na tobie!
- Już nie mogę się doczekać. - mruknęłam pod nosem. Uwielbiam wyzwania, a konkurowanie z paczką największych rozrabiaków w szkole napawało mnie coraz większą energią. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na wspomnienie miny Syriusza po mojej "przemowie".
   Szłam przez korytarze Hogwartu z moimi nowymi przyjaciółkami, które opowiadały mi o wszystkim, co może mi się przydać w szkole. Na jakich lekcjach warto uważać, a które można olewać. Którzy nauczyciele są w porządku, a którym nie powinno się podpadać. Wszystkie zgodnie uznały, że nie powinnam wdawać się w wojnę z Huncwotami. Podczas tych pogaduszek doszłyśmy do portretu dość otyłej kobiety w różowej, falbaniastej sukni. Patrzyła na nas obojętnie i ze znudzoną miną.
- Czekoladowe żaby! - powiedziała Tamara, a obraz uchylił się jak drzwi, pokazując przejście.
- Śmiało! - popchnęła mnie Dorcas. Z cichym westchnieniem weszłam do pomieszczenia.
   Było ogromnie, ale nie tak jak Wielka Sala. Pokój był utrzymywany w kolorze złota i purpury. Centrum całego pomieszczenia był kominek, wokół którego były poustawiane kanapy, pufy, poduszki i stoliki, wszystko w kolorach Domu Lwa. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów i czerwonych gobelinów. Nad paleniskiem powieszony był obraz wysokiego brodatego mężczyzny o złotych, bujnych jak lwia grzywa włosach. Po obu stronach pokoju były schody, prowadzące do dormitoriów, pomiędzy którymi były okna z parapetami wyściełanymi bordowym aksamitem, a pod nimi stały gabloty z książkami.*
- Wow... - powiedziałam niezwykle inteligentnie. Dziewczyny zaśmiały się z mojej reakcji.
- Chodź, Marie! - zawołała wesoła Tamara. - Poszukamy twojego dormitorium! - po czym wbiegła na schody. Razem z resztą dziewczyn ruszyłam za nią.
- Jak znajdziesz swoje dormitorium, to przyjdź do nas. - zawoła Lily. - Będziemy w pokoju wspólnym.
   Na górze był długi wąski korytarz, dość słabo oświetlony. Było w nim mnóstwo drzwi prowadzących do dormitoriów, a na każdym była złota tabliczka z imionami i nazwiskami. Podeszłam do najbliżej stojących drzwi i spojrzałam na nazwiska. Nie było mojego imienia. Na kolejnych siedmiu też nie było. Na ósmych:

Evans Lilianne
Harris Tamara
Meadowes Dorcas

   Dotknęłam ręką tabliczki, a na niej pojawiło się moje imię. Otworzyłam drzwi i weszłam. 
   Było to dość obszerne pomieszczenie. Od razu było wiadomo, kto tu mieszka. Na podłodze z ciemnego dębu walały się różne bluzki, spodnie, spódnice i sukienki. Na ścianach wisiało mnóstwo plakatów różnych magicznych zespołów, lecz mimo to można było zauważyć lilowy kolor ścian. W każdym rogu pokoju stało łóżko z kolumienkami z świerkowego drewna i kotarami w kolorze ścian. Przy każdym stała mała komoda, na której stała lampka w kształcie dzwoneczków. Trzy łóżka były zawalone ubraniami, a na czwartym stał mój kufer i klatki z moimi zwierzątkami. Postanowiłam otworzyć klatkę Nigel'a. Wsunęłam rękę, by wyjąć tego lenia. Ale go nie było! Mój wąż ZNIKNĄŁ!
- AAAAAAAAAAA!!! - wrzasnęłam i pobiegłam na dół. Dziewczyny i reszta Griffindoru spojrzało na mnie jak na szaleńca, który wydostał się z kaftanu.
- Co się stało? - spytała Tamara.
- Nigel zniknął! - krzyknęłam. Lily spojrzała na mnie pytająco.
- A to to Nigel? - zapytała Dorcas.
- MÓJ WĄŻ!!! - wszyscy spojrzeli na mnie, a potem zaczęli piszczeć i wskakiwać na stołki.
- CISZA! - ponownie skupiłam wzrok wszystkich na sobie. - Trzeba przeszukać dormitoria i... - przerwał mi krzyk. 
- Kto to był? - spytałam. Jakaś blondynka zmarszczyła brwi.
- To chyba był Jimi... - mruknęła po chwili. Spojrzałam na dziewczynę i mogłabym przysiąc, że w moich oczach były zapytajniki.
- Potter... - wyjaśniła Lily. Po jej słowach wbiegłam na schody i ruszyłam do drzwi, zza których wydobywały się "bardzo męskie" piski. Zapukałam.
- Jeśli jesteś Ślizgonem, wchodź! - usłyszałam.
- Bardzo zabawne Black... - prychnęłam i weszłam do największego wysypiska na całym świecie. 
   Wszędzie walały się ubrania, nawet nie mogłam zobaczyć podłogi. 
- Riddle! Nie wiedziałem, że jesteś Ślizgonką! - zaśmiał się Syriusz, stojący na jednym z zawalonych brudnymi ubraniami razem z resztą kolegów. Obok kupy skarpetek coś zasyczało.
- Ci idioci próbowali mnie zjeść!** - syknął Nigel. Parsknęłam śmiechem, a chłopcy spojrzeli n mnie jak na wariatkę. 
- Co chcieliście zrobić temu biednemu stworzeniu? - spytałam rozbawiona.
- Nic. - powiedzieli chórkiem.
- Kłamią! - wąż zanurkował w morzu ubrań, by wynurzyć się przy mojej nodze i wspiąć się po niej na moją szyję. - Przysięgam, że oni próbowali mnie zjeść! - wyszeptał mi do ucha. 
- Oj tam! Teraz odpuść, a następnym razem pozwolę Ci ich zatruć... Uwierz mi... Mamy wspólnego wroga... - Huncwoci lekko się cofnęli. - Nigel wam wybacza, ale nie radzę wam go straszyć. Dałam mu pozwolenie na gryzienie. - wyszłam z wężem na ramieniu, zostawiając sparaliżowanych chłopców. 
_________________________________________________________________________________
* - tak wyobrażałam sobie pokój wspólny.
** - Marie jest wężoustna
_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że się spodobało^^