środa, 13 maja 2015

Zawieszam

Niestety, w związku z końcem roku szkolnego oraz moim bierzmowaniem jestem zmuszona zawiesić tego bloga oraz inne :(
Bardzo mi przykro...

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 8 "Ślizgonka Marie"

- To karygodne, by uczniowie Gryffindoru robili takie rzeczy! - krzyczała McGonagall. - To się po prostu nie mieści w głowie...
- Minevro! - przerwał jej łagodnie Dumbledore. - Ja wiem, też tam byłem!
- Trzeba ich ukarać. - stwierdziła profesorka.
- Tak. - zwrócił się teraz do nas. - Odejmuję Gryffindorowi 25 punktów od każdego z was. - spuściłam głowę, udając zawstydzoną i skruszoną. - Panno Riddle! 
- Tak. 
- Czy używałaś czarów do swojego żartu? - zapytał, świdrując mnie swoimi błękitnymi przenikliwymi oczami.
- Użyłam Zaklęcia Zmiany Koloru. - odparłam, ze zdziwioną miną.
- Minevro, czy przerabiałaś to już z piątym rokiem?
- Nie, Dumbledorze! - powiedziała nauczycielka Transmutacji.
- Rozumiem. - popatrzył teraz na Huncwotów. - A wy chłopcy też używaliście czarów.
- Nie. - odpowiedział Lupin. - Malowaliśmy wszystko ręcznie.
- Dobrze. - wstał i omiótł wszystkich w pomieszczeniu. - Przyznaję Gryffindorowi 25 punktów od każdego z was, za przyznanie się do winy i dodatkowo 50 punktów Pannie Riddle, za użycie zaklęcia, którego jeszcze jej rocznik nie przerabiał. - wytrzeszczyłam oczy. - Oczywiście, panna Riddle jest zobowiązana odczarować Panią Norris, a pan Black, pan Potter, pan Lupin i pan Pettigrew mają przywrócić poprzedni wygląd schowka pana Filch'a. Dostaniecie także tygodniowy szlaban. - Dostałam dodatkowe punkty i jeszcze szlaban! Czy świat może być piękniejszy?! - Wszystko jasne?
- Tak. - powiedzieliśmy chórem.
- Do widzenia.
- Do widzenia, panie profesorze! - i wyszliśmy. Szybko przyspieszyłam, nie chciałam być w ich towarzystwie dłużej niż to konieczne. Dobre samopoczucie towarzyszyło mi przez cały dzień i nie opuściło mnie, nawet, gdy Huncwoci wylali na mnie kubeł wody przed snem.


***

   Obudziłam się tak późno, że o mało co nie spóźniłam się na Zielarstwo. Na szczęście profesor Sprout była wyrozumiała i nie odjęła mi punktów. Cały czas ziewałam i byłam tak zaspana, że roślina, którą się dziś zajmowaliśmy, prawie odgryzła mi rękę. Po Zielarstwie mieliśmy Historię Magii, więc postanowiłam przeznaczyć ją na sen. Gdy tylko usiadłam w ławce, położyłam głowę na prowizorycznej poduszce, którą był mój podręcznik. Nie minęła minuta, a odpłynęłam w krainę snów, uśpiona głosem profesora Binns'a.

   Znalazłam się w wielkiej nadmorskiej willi. Poznałam od razu to miejsce. Biały Smok. Dom, w którym się wychowywałam i w którym mieszkałam, gdy myślałam, że jestem zwykłą dziewczyną. Rozejrzałam się wokół siebie. 
   Dom stał niedaleko klifu, z którego rozprzestrzeniał się przepiękny widok na morze Adriatyckie. Blisko była również piaszczysta plaża, przy której rosła wiecznie zielona roślinność. 
   Ruszyłam w stronę budynku. Był on biały i miał wielkie okna. Zadbany, czysty, ale pełen ciepła dom. Wyglądał tak samo, jak w dniu, gdy zostałam porwana. Stanęłam przy drzwiach z dębu korkowego. 
   Spróbowałam chwycić klamkę, ale moja dłoń przeniknęła przez nią. Jeszcze raz i znowu to samo. Wyciągnęłam rękę na całą długość i, zamiast zatrzymać się na drewnie, ona jakby wsiąkła w drzwi. Zachęcona wyciągnęłam drugą rękę i nogę. W końcu odważyłam się przejść przez nie. Nic się nie stało, tylko przeniknęłam nie! Stałam w przestronnym i gustownym przedpokoju. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający panoramę Wenecji. Usłyszałam dziewczęcy śmiech. Mój śmiech. Ruszyłam w stronę jego źródła, do pokoju, którym był salon. Były tam trzy osoby.
   Jedną z nich był wysoki i barczysty mężczyzna z śniadą cerą i czarnymi włosami. W jego brązowych, ciemnych oczach błyszczały iskierki radości.
   Drugą osobą była niska, troszeczkę pulchna kobieta, z oliwkową cerą i błękitnymi oczami. Tak samo jak mężczyzna, z radością patrzyła na uśmiechniętą trzecią osobę.
   Była nią czternastoletnia, czarnowłosa dziewczyna. Miała morskie oczy, które z uwielbieniem wpatrywały się w śnieżnobiałego persa. To byłam ja. Ja przed porwaniem.
- Grazie! Grazie! Ora lascia Franceska nascondere con il tuo mutt! - Dziękuję! Dziękuję! Niech teraz Franceska schowa się ze swoim kundlem! - zawołałam uradowana. - Come si vede, essa scoppierà con invidia! - Jak ją zobaczy, to pęknie z zazdrości! - zwróciłam się teraz do pary dorosłych. - Grazie! - Dziękuję! - rzuciłam się w ich ramiona. Kobieta zaśmiała się dźwięcznie.
- Come si chiama? - Jak ją nazwiesz? - zapytała. Zmarszczyłam lekko czoło.
- Alpe*. - oznajmiłam po chwili. Mężczyzna chciał się o coś zapytać, ale przerwał mu jakiś trzask. Podszedł do okna, by po chwili odwrócić się z przerażeniem wymalowanym na twarzy. 
- Malvina! - powiedział drżącym głosem. - Sono loro! - To oni!
- Matteo, è impossibile, Veronica imposto Marie incantesimi! - Matteo, to niemożliwe, Veronica nałożyła na Marie zaklęcia! - zawołała. Mężczyzna chwycił młodszą mnie i "moją mamę" i pociągnął pod schody. Wyjął różdżkę, przyłożył ją do schodów. Wymruczał jakieś zaklęcie, które otworzyło tajemne przejście. Młodsza ja spojrzała na niego zszokowana.
- Che cosa sta succedendo qui?! - Co tutaj się dzieje?! - wrzasnęłam. "Mój tata" bezceremonialnie chwycił mnie za łokieć i wrzucił to tunelu. Po chwili Malvina też do niego weszła. 
Che cosa sta succedendo qui?! - zapytała ponownie młodsza wersja mnie. Kobieta popatrzyła na mnie.
- Senti, non si può credere, ma io e Matteo sono maghi e ... Non smettere! - Posłuchaj, możesz nie wierzyć, ale ja i Matteo jesteśmy czarodziejami i... Nie przerywaj! - warknęła, gdy młodsza ja próbowała jej przerwać. Zza przejścia słychać było stłumione odgłosy walki. - Ora concentrarsi è Marie! Nella nostra casa ci sono persone cattive che vogliono rapire voi e approfittare delle finalità molto nefasto! Il fatto che hai preso è solo una questione di tempo... - Teraz skup się Marie! W naszym domu są źli ludzie, którzy chcą Cię porwać i wykorzystać do bardzo niegodziwych celów! To, że Cię złapią to tylko kwestia czasu... - nagle wszystko ucichło. Malvina nakazała mi gestem, bym się nie ruszała i nie wydawała żadnych dźwięków. Sama podeszła na palcach do miejsca, w którym były schody. W mgnieniu oka przejście się otworzyło. Stanęła w nich wysoka postać w czarnej pelerynie i masce. "Moja matka" nie zdążyła wyjąć różdżki. Postać wyciągnęła ją pierwsza i z jego patyka błysnęło zielone światło, które ugodziło Malvinę w pierś. Młodsza ja wydała z siebie zduszony krzyk.

   Prędko podniosłam się do pozycji siedzącej. Obudziłam się w tej samej chwili, w której zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Rozejrzałam się nieprzytomnie po otoczeniu. Niektórzy uczniowie zaczęli zbierać swoje rzeczy, inny natomiast budzili śpiochów. Bez zastanowienia dołączyłam do pierwszej grupy. Wyszłam z klasy i pierwsze, co zrobiłam to szukanie charakterystycznej rudej czupryny w tłumie nastolatków. Szybko ją znalazłam. Stała pod oknem i rozmawiała z jakimś chudym, czarnowłosym chłopakiem. Ruszyłam do nich raźnym krokiem, jakby przed chwilą wcale nie przyśniła mi się śmierć kobiety, którą uważałam za matkę.
- Cześć, Lily! - przywitałam się. - Wiesz, co mamy teraz?
- Obronę z Ślizgonami. - odpowiedziała.
- Hej, nie przedstawisz nas sobie?! - zagadnęłam.
- Och, Marie to jest Severus Snape, mój przyjaciel, Sev to Marie Riddle, moja współlokatorka!
- Miło mi! - wyciągnęłam do niego dłoń, którą po krótkim zawahaniu uścisnął. - Czy to nie ty jesteś tym chłopakiem, którego dręczy Black i Spółka Bez Rozumu?
- Tak. - mruknął przez zaciśnięte zęby. - Nie lubisz ich?
- Wiesz, nie lubię nie oddaje tego, co do nich czuję, a z kolei nienawidzę jest za mocne. - odparłam po zastanowieniu. - Ja nimi po prostu gardzę. - stwierdziłam.
   Porozmawiałam trochę z nim. Ten Severus Snape jest bardzo cichy i zamknięty w sobie. Mimo, iż jest w Slytherinie, nie zachowuje się jak ten głąb Malfoy czy Avery. Dowód? Przyjaźni się z Lily, która jest mugolaczką i jest w Gryffindorze. Lepszego dowodu nie dostaniecie.
   Gdy zadzwonił dzwonek weszłam razem z nim i Rudzielcem do klasy. Klasa wyglądała jak zwykle, nie licząc tego, że nie było w niej ławek. Na środku pomieszczenia stał profesor Bedell, a za nim została umieszczona stara szafa z boginem.
- Dzisiaj zajmiemy się boginami! - oznajmił. - Czy ktoś wie, co to za stworzenia? - ręka Lily automatycznie wystrzeliła w gorę. - Panna Evans!
- Bogin jest to zjawa, która przybiera postać naszego największego lęku. Zwykle przebywa w starych szafach, zegarach lub innych ciasnych zakamarkach. - wyrecytowała zielonooka.
- Brawo, panno Evans! - powiedział nauczyciel OPCM. - Gryffindor zdobywa 5 punktów! - rudowłosa pokraśniała z dumy. - Boginy żywią się strachem, a rzeczą, którą je zabija jest... śmiech! Zaklęciem obronnym jest Riddukulus. Powtórzcie!
- Riddukulus! - posłusznie wykonaliśmy nakaz profesora.
- Teraz ustawcie się w kolejce. Poćwiczymy je na boginie. - Gryfoni pospiesznie stanęli na czele kolejki. Nasza odwaga nie zna granic. Pierwszy był jakiś chłopak z mojego domu, którego nie znałam. Nie obchodził mnie jego strach, tak jak następnych osób.
   Piątą osobą była moja blond włosa współlokatorka. Boginem Tamary okazały się robale. Piszczała jak najęta, gdy zaczęły po niej łazić. Kiedy w końcu wykrztusiła zaklęcie, zmieniły się w kolfetti, które utworzyło turban na jej głowie. Z uśmiechem ulgi na twarzy strąciła go z głowy.
   Po niej był Lupin. Nie wiem czemu, ale jego boginem była... pełnia?! Ciekawe dlaczego?  Może kiedyś spotkał wilkołaka? Księżyc zmienił w balon, który z charakterystycznym dźwiękiem zaczął fruwać po klasie.
   Wylądował przed kolejną osobą, Dorcas. Zmienił się w jedną z blond tlenionych lafirynd, kręcących się wokół Black'a i Potter'a. Wiedziałam, że Czarna ich nie lubiła, ale, że się ich bała, to coś nowego! Z kwaśnym uśmiechem zmieniła ją w klown'a, po czym natychmiast usunęła się z drogi następnemu przeciwnikowi bogina.
   Był nim Syriusz Black. Pewnie wystąpił z szeregu i staną na przeciw klown'a, piszczącego swoim kwiatkiem. W jednej chwili zmienił wygląd. Był dziewczyną o kruczoczarnych włosach w szacie Slytherinu. Głowę miała spuszczoną, jednak powoli zaczęła ją podnosić. I uderzyło mnie. Boginem Syriusza Black'a, największego Cassanovy Hogwartu byłam JA. Stałam tam dumnie wyprostowana, z kpiącym uśmieszkiem na twarzy i jakimś złowrogim błyskiem ukrytym w neonowo-fioletowych oczach.
- O, Black, dobrze, że jesteś! - aż zadrżałam, w skutek chłodu w jej głosie. W moim głosie! - Ojciec nauczył mnie pewnego zaklęcia i chciałam je na tobie wypróbować! - bogin wyjął różdżkę. - Avada... - nie mam zielonego pojęcie, dlaczego to zrobiłam, ale gdy usłyszałam pierwszą frazę czaru, w sekundę pojawiłam się obok niego i odepchnęłam go. Teraz ja stałam przed sobą. Byłyśmy do siebie bardzo podobne, wręcz identyczne. Różnił nas tylko kolor oczu i szata.
TRZASK.
Bogin zmienił formę. Był teraz... był moim ojcem. Blada, łysa głowa, krwistoczerwone oczy i czarna szata. Nie chciałam słuchać niczego, co było strachem, więc nim zjawa otworzyła usta, wrzasnęłam:
Riddukulus! - natychmiast bogin zmienił strój, z czarnej czarodziejskiej szaty, na różowe tu-tu. Wykonując skomplikowane piruety, wskoczył do szafy, którą od razu zamknęłam zaklęciem i, ignorując nauczyciela, wyszłam z klasy, głośno zatrzaskując drzwi.

_________________________________________________________________________________

Alpe - imię mojego kota, a raczej kotki ^.^
_________________________________________________________________________________

Rozdział jest długi, dłuższy od poprzednich, mam nadzieję, że się spodobał, liczę na komentarze i przepraszam za błędy :)