poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 3 cz.1

   Podczas obiadu Syriusz Black cały czas patrzył na mnie. Czułam się nieswojo... Jego kolega, James Potter, również nie spuszczał ze mnie wzroku. Ale nie tak, jak Syriusz. On się chyba mnie bał. Za to Black patrzył tak, jakbym była jego największym wrogiem. I to z powodu głupiego imienia! Moja wina, że jego kuzynka jest ulubienicą mojego "ojca"! Nie moja!
- Panno Riddle! - profesor McGonagall skutecznie wybudziła mnie z moich myśli. - Tutaj masz swój plan lekcji. Od razu mówię, że dziś nie masz lekcji. - podała mi kartkę i wróciła do stołu nauczycieli.    Schowałam papier do kieszeni i jeszcze raz spojrzałam na stół. Niewiele osób przy nim zostało(czyt. kilka nieznanych osób, Huncwoci, Lily, Dorcas, Tamara i ja).
- Idziemy? - zapytała Tamara. Dziewczyny podniosły, a ja z nimi.
- Odprowadzimy was! - odparł poważnie Syriusz, kiwając na resztę Huncwotów. Oni podnieśli się.
- Nie potrzebujemy eskorty. - zauważyła Lily.
- Owszem, potrzebujecie! - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Niby z jakiej racji? - dołączyła Doris. Black spojrzał na mnie z nienawiścią. Nawet nie wiem, za co mnie nienawidzi?!
- Bo ona idzie z wami. - uśmiechnął się złośliwie.
- A co jest ze mną nie tak? - spytałam. Na prawdę nie rozumiem, czemu mnie nienawidzi.
- Ty nie wiesz! Przecież to oczywiste! Bo twoim ojcem jest Voldemort! - krzyknął. Reszta wzdrygnęła na dźwięk imienia, którego nie wolno wymawiać.
- Wow... Jestem po wrażeniem, że nie boisz się wymawiać tego imienia... A tak w ogóle, to co z tego? - nadal nie rozumiałam, co do tego ma mój "ojciec". Czarnowłosy uśmiechnął się z wyższością.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni! - wysyczał. Zmrużyłam oczy jak gotowa do ataku żmija.
   Tego już za wiele! Ten napuszony dupek patrzy na mnie przez pryzmat czynów mojego "ukochanego tatusia" i nie wierzy, że się brzydzę się czarną magią, choć sam wyrzekł się swojej rodziny śmierciożerców i jemu można wierzyć, a mi nie!
- Tak... I kto to mówi! Widziałam na własne oczy jak twoje kuzynki, Narcyza i Bellatrix zabijają niewinnego czarodzieja tylko dlatego, że jego rodzice są mugolami.  - mówiłam spokojnie choć w środku we mnie wrzało. - Poznałam twojego ojca, Oriona, i twoją matkę, Walburgę, którzy w mojej obecności opowiadali, jakie to nowe sposoby na tortury na mugolach i mugolakach można stosować! - mina mu całkowicie zrzedła, ale mi nie przerywał. - I wreszcie twój młodszy brat Regulus, który na rozkaz Voldemorta, miał nauczyć mnie Zaklęć Niewybaczalnych i nauczył dwóch! Przy Avada Kedavra się zbuntowałam i wyrzekłam się go. - podeszłam do niego powolnym krokiem. - I tobie można wierzyć, a mi nie? - stanęłam pół metra przed nim. - Ja przynajmniej nie oceniam cię po czynach twojej całej rodziny, choć widziałam, co robią, jak ty po mojego "ojca". - mierzyliśmy się wzrokiem, a ja żałowałam, że mój nie potrafi zabijać.
- To było... - chciał skomentować James, jednak zrezygnował, widząc nasze spojrzenie.
- Chodź, Marie! - powiedziała zszokowana Lily, ciągnąc mnie za łokieć. - Poszukamy twojego dormitorium.
   Poszłam w stronę drzwi, jednak postanowiłam jeszcze go upokorzyć.
- Jeszcze jedno. - powiedziałam wskazując nad jego głowę. Podniósł głowę i od razu wylało się na niego wiadro wody. - Miłego dnia! - uśmiechnęłam się dumnie, po czym ruszyłam w stronę dziewczyn, które patrzyły na mnie z mieszaniną strachu i podziwu.

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 2

Perspektywa Marie

   Szłam za profesor McGonagall przez długie i kręte korytarze Hogwartu. Z tego, co powiedział mi Dumbledore, wynika, że idę do Wielkiej Sali, gdzie przydzielą mnie do mojego domu, a są cztery:
Gryffindor Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. 
   Nie wiedziałam, do którego najlepiej się dostać, lecz wiedziała, że za żadne skarby nie chcę pójść do Slytherinu! Tam roi się od śmierciożerców, a poza tym był w nim Thomas Riddle, innym znany jako Lord Voldemort, mój ojciec, z którym nie chcę mieć nic wspólnego!
   Podczas moich rozmyślań doszłyśmy na miejsce. Czarownica z hukiem otworzyła drzwi do sali. Była ogromna! Mieściła pięć stołów, z czego jeden, należący do nauczycieli, stał na podwyższeniu. Zaczarowany sufit pokazywał piękne, błękitne niebo z kilkoma białymi, puchowymi chmurami, pod którym lewitowało kilka tysięcy zgaszonych świec. Przed stołem dla profesorów stał stołek z tiarą. Wcześniej trochę czytałam o Hogwarcie u Ministra Magii, więc wiedziałam, że to Tiara Przydziału. 
   Profesor McGonagall ruszyła przez salę, a ja dreptałam za nią. Większość uczniów patrzyło na mnie z nienawiścią, tylko z jednego stołu(Ślizgonów) były do mnie słane spojrzenia pełne strachu i... poddania?! Prychnęłam z pogardą. Nikt nie powinien mnie czcić ze względu na mego "ojca". Nauczycielka wzięła kapelusz i wskazała stołek. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam. Profesor McGonagall nałożyła ją na moją głowę.
   - Hmm... Trudny wybór! - powiedziała Tiara po długiej ciszy. - Masz w sobie wiele odwagi, umysł też niczego sobie... Na brodę Merlina! - krzyknęła. - Ile w tobie nienawiści do Czarnego Pana?! - zerknęłam na stoły. 
   Teraz role się odwróciły. To ze stołu Slytherinu patrzono na mnie z pogardą. Reszta spoglądała na mnie nieco przychylniej.
- Już wiem, gdzie Cię wysłać! - zamknęłam oczy, modląc się w duszy bym nie trafiła do Ślizgonów. - Griffindor! - ja chyba śnie! Czy ja słyszę... wiwaty?! Otworzyłam nie pewnie moje morskie oczy. To nie był mój wymysł! Oni na prawdę cieszą się z tego! Wstałam i ruszyłam do stołu. Wszyscy się życzliwie uśmiechali i gratulowali mi. Usiadłam obok tej rudowłosej dziewczyny, którą widziałam wcześniej. Po pięciu minutach wrzawa ucichła i każdy zajął się swoim talerzem.
   - Jestem Lily! - przedstawiła się właścicielka zielonych oczu. - To jest Dorcas, - wskazała brunetkę obok siebie. - A to Tamara! - i blondynkę siedzącą dalej.
- Jestem Marie. - odpowiedziałam. Zaczęłam rozmowę z nowo poznanymi dziewczynami, gdy ni stąd ni z owąt usłyszałam piski. Jak reszta dziewczyn odwróciłam głowę do źródła dźwięku. W drzwiach Sali stała czwórka chłopaków otoczona wianuszkiem podekscytowanych fanek.
   Jeden z nich był bardzo przystojny. Miał trochę za długie, kręcone włosy, królewskie lodowo-błękitne oczy i czarujący, arogancki uśmiech rozrabiaki.
   Drugi był blondynem z ciemno-brązowymi oczami. Nie wyglądał na osobę, która często i chętnie się bawi.
   Trzeci był... no cóż... pulpetem. Niski blondyn z szarymi oczami oraz płowymi, mysimi włosami.
   Czwarty również przyciągał wzrok. Wysoki, przystojny brunet patrzący na świat orzechowymi oczami zza okrągłych oprawek okularów.
   Cała czwórka ruszyła w stronę stołu Griffindoru. Ostatni chłopak, gdy mnie zauważył, stanął i rozszerzył oczy ze strachu.
   - Kim oni są? - zapytałam nieśmiało Lily. Dziewczyna prychnęła tylko.
   - To są Huncwoci. - odpowiedziała. - Ten, co tam stoi to James Potter, szukający naszej drużyny quididitcha, ten blondyn obok niego to Remus Lupin, jedyny normalny z ich paczki, a ten niski to Peter, nie wiem w sumie, co on z nimi robi?
   - A tamten? - wskazałam chłopaka z kręconymi włosami.
   - Syriusz Black. Szkolny cassanova i ścigający Griffindoru. - mruknęła.
   - Black?! Poznałam jego kuzynki, Bellatrix i Narcyzę, wyjątkowo wredne istoty! - odwróciłam się w stronę swojego talerza. W tym czasie chłopakom udało się doprowadzić kolegę do jakiegoś normalnego stanu.
   - Evans, nie przedstawisz nas? - zapytał Syriusz z aroganckim uśmieszkiem.
   - Marie Bellatrix Melanie Vivienne Alicia Riddle! - podałam mu rękę, wyprzedzając koleżankę. Chłopakowi szczęka opadła z wrażenia. Nie wiem, czy to za sprawą ilości moich drugich imion, czy po prostu wiedział, kim jest mój ojciec.
   - Bellatrix? - spytał zszokowany.
   - Wymysł "ojca" Śmierciożercy! - odparłam jedynie i ponownie całą swoją uwagę skupiłam na talerzu.

_________________________________________________________________________________

Drugi rozdział za mną! Nareszcie!
Mam nadzieję, że się spodoba!
Już wkrótce Rozdział 5 na cordelia-north-wilcze-opentanie.blogspot.com!
   

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 1

   Zamykałam kufer, w którym miałam wszystkie swoje książki i ubrania. Dzisiaj wyjeżdżałam do Hogwartu. Dałabym sobie głowę uciąć, że każdy ta wie, kim jest mój ojciec. Chyba nie znajdę tam przyjaciół, ale przecież będę mogła dzięki temu skupić się na nauce. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! - zza nich wyłoniła się mała skrzatka.
- Pan kazał zawiadomić, że powóz już czeka, panienko! - pisnęła cicho, jakby bała się mojej reakcji.
- Zaraz zejdę! - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, po czym chwyciłam moją różdżkę.
Vingardium Leviosa! - mruknęłam, a mój kufer i cztery klatki z moimi trzema kotami i wężem, Nigelem, uniósł się pół metra nad ziemią. Wyszłam z pokoju i, zeskakując co trzy stopnie, zeszłam po schodach na dół. Mieszkałam aktualnie u Ministra Magii, więc skorzystałam z jego powozu, zaprzęgniętego w pegazy. Weszłam do niego tanecznym krokiem i ustawiłam w środku moje rzeczy. Wypuściłam węża i pozwoliłam mu wspiąć się po mnie, otaczając moją szyję.


***

   Perspektywa Lily

   To był kolejny zwykły wrześniowy dzień. Leżałam sobie spokojnie na błoniach, powtarzając transmutację. Słońce przyjemnie grzało moją głowę, a lekki wiatr rozwiewał moje kasztanowe włosy na wszystkie strony. Czułam spokój. Czy mogło go cokolwiek zniszczyć? Jak na zawołanie rozległ się znienawidzony przeze mnie głos i śmiech.
- I co, Smarkerusie, masz dość? - James Potter, jak zwykle, znęcał się nad moim przyjacielem, Severusem Snape'm. Ofiara wisiała dwa metry nad ziemią i na próżno próbowała się wydostać.
- Potter! - krzyknęłam, przedzierając się przez tłum gapiów. Okularnik, niemal natychmiast, wolną ręką przeczesał włosy, denerwując mnie jeszcze bardziej, o ile się da!
- Lily, kwiatuszku! - zawołał radośnie, posyłając mi swój uśmiech.
- Nie nazywaj mnie kwiatuszkiem! - powiedziałam chłodnym tonem. - Postaw go na ziemię!
- Dobrze, słońce, ale musisz się ze mną umówić! - zamruczał.
- Ile razy mam Ci powtarzać, Pot... - nie dokończyłam. Tak jak wszyscy usłyszałam rżenie koni i odwróciłam się szukając źródła dźwięku.
- Patrzcie! - krzyknęła jakaś 12-letnia krukonka. Spojrzałam w wskazanym przez nią kierunku. Na niebie było widać karocę z dwoma pegazami. Zbliżały się do lądowania, a każdy chciał wiedzieć kogo przywiezie. Powóz wylądował, drzwiczki się otworzyły i każdy wstrzymał oddech, kiedy zobaczył dziewczynę, która wychodziła z niego.

Perspektywa Marie

Wiedziałam, że tak będzie! Każdy zaniemówił, kiedy tylko mnie zobaczył. Nikt nie spodziewał się, że to będę ja. Wszyscy mnie znali, każdy wiedział jak się nazywam i jak wyglądał. Kątem oka zobaczyłam czarnowłosego chłopaka wiszącego w powietrzu i drugiego z wycelowaną w niego różdżką.
- Exspelliarmus! - szepnęłam, a ona(różdżka)wylądowała w moich rękach. Chłopak rozszerzył oczy ze zdziwienia, a tłum wydał krótkie przerażony krzyk. Sprowadziłam wisielca na ziemię, magiczny patyk odrzuciłam właścicielowi. Dziewczyna o rudych włosach i zielonych w kształcie migdałów oczach rzuciła mi krótkie spojrzenie pełne wdzięczności i uśmiechnęła się lekko. Odwzajemniłam uśmiech.
- Panno Riddle! - rozległ się głos za mną. Odwróciłam się, stając przed profesorem Dumbledore i profesor McGonagall.
- Witamy Cię w Hogwarcie! - powiedział radośnie dyrektor.