czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych :D

Życzę wam dziś w ten świąteczny dzień, abyście: 
byli zdrowi, szczęśliwi, zawsze uśmiechnięci,
pełni radości i optymizmu,
dostali wiele czadowych prezentów,
mieli dużo weny i pomysłów,
a przede wszystkim spełnienia wszystkich waszych marzeń!!!



A i czekolady!!!

środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 10

   Powoli wracałam z egipskich ciemności. W sumie, to szkoda, bo zaczęło mi się coś śnić. Mój powrót do tego świata, powitało dość ciekawe zdanie, wypowiedziane przez mało ciekawą osobę:
- Luniek, myślisz, że zamknął nas w Azkabanie jak się nie obudzi? - ten irytująco pewny siebie głos musiał należeć do Syriusza Black'a.
- Nie, myślę, że nie. - odparł cichy i zmęczony głos Remusa Lupina.
- Hmm, a jak ukryjemy jej ciało, to ona nas zabije? - bardziej stwierdził niż spytał czarnowłosy chłopak, i mogłabym założyć się o własną różdżkę, że uśmiechał się w ten wkurzający sposób.
- Nie musisz się tak starać, wystarczyłoby poprosić. - mruknęłam cicho, czym wywołałam cichy pisk Pettigrew, zaskoczone mruknięcie Lupina i dziki wrzask Black'a.
- Riddle, przestraaaa... - szarooki natychmiast się zreflektował i zmienił głos na bardziej (w jego mniemaniu) dojrzalszy.- Znaczy, zaskoczyłaś mnie!
- Jasne, wmawiaj sobie to... - wymruczałam to ledwie słyszalnie, próbując wstać, nie wywijając przy tym orła.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Peter, trzymając w jednej ręce tylko pół pasztecika. Resztę (czyli 15) zdążył już pochłonąć.
- Tak, wyśmienicie. - prychnęłam wściekle, na co okrągły chłopaczyna skulił się. Hmm, może byłam ociupinkę za ostra. Stojąc już na własnych nogach, machnęłam różdżką, a dwa regały, które ja miałam wyczyścić, zalśniły czystością.
- No... - zaczęłam. - Ja już skończyłam, więc... Addio*! - i już miałam wyjść z biblioteki, gdy usłyszałam pytanie Syriusza, które było kompletnie idiotyczne.
- Czego tak się przestraszyłaś, Riddle, że zemdlałaś? - wzięłam głęboki oddech, który miał mnie uspokoić. Nie uspokoił. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam w przepełnione rozbawieniem oczy Black'a.
- Po prostu przypomniało mi się coś strasznego. - odparłam lekko, podchodząc do niego na odległość kilku centymetrów. Chłopak prychnął drwiąco.
- A co? - zapytał się czarnowłosy, unosząc ironicznie brew. - Twój ojciec? - zawrzało we mnie. Jak śmie przypominać mi tą upokarzającą lekcję?! ZABIĆ ŚMIECIA!!!
   Siłą woli zmusiłam się do niewinnego uśmiechu, co mi się udało, sądząc po podejrzliwej minie Syriusza.
- Przypomniałam sobie jak wyglądasz Black! - o patrzcie, jaki burak! A nie, to jego twarz stała się czerwona jak pomidor. Ruszyłam w stronę wyjścia, uprzednio zamaszyście odrzucając włosy. Na szczęście żaden z nich nie zatrzymał już mnie.

***

   Na następnych szlabanach dołączył do nas Potter. Miał przekrwione oczy, przeraźliwie bladą cerę i gdyby nie to, że nadal razem z Black'iem zachowywali się jakby cały Hogwart należał do nich, to bym mu współczuła. Razem ze swoim koleżką czerpali nie słychaną radochę z zabawiania się moim kosztem. Ich ulubioną zabawą było obsypywanie mnie kurzem, zebranym za pomocą różdżek do kubłów, po całej robocie. We wtorek i w środę robili to też w trakcie pracy, ale gdy w te dni wracałam praktycznie naćpana lekami, dziewczyny zrobiły ogromną burę Huncwotom za to, to ograniczali się do jednego dziennie "prysznica". 
   Dziś piątek, ostatni dzień naszego wspólnego szlabanu. Nigdy bym tego nie przyznała na głos, ale Lily ma racje. Szlabany wcale nie są fajne. Tak samo jak wojna z Huncwotami. Może gdyby dziewczyny się do mnie przyłączyły byłoby łatwiej niż samotnie, ale one się nie zgodzą. Po pierwsze znają lepiej ode mnie możliwości Gryfonów, a po drugie Ruda w życiu nie złamała ani jednego przepisu regulaminu, co bardzo by utrudniło sprawę.
- Riddle! - wzdrygnęłam, gdy usłyszałam głos Black'a. - Patrzysz na tą półkę od pięciu minut, zakochałaś się w niej?
- Pierwsze primo, to zdanie nie ma sensu. - powiedziałam chłodno. - Drugie primo, obserwujesz mnie, że wiesz konkretnie jak długo patrzę na półkę? - zapytałam, odwracając się w jego stronę. Znikający z jego twarzy cwany półuśmiech odpowiedział za niego. Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego wyzywająco. Cała moja mowa ciała mówił, że oczekuje odpowiedzi i nie musiałam na nią długo czekać.
- Nie ufam Ci. - warknął nisko chłopak. - Nie ważne, co mówią Dumbledore i Evans, ja ci nie ufam! - patrząc w jego płonące nienawiścią oczy doszukałam się mimowolnie kilku podobieństw między nim a resztą Black'ów. Te same pozy, rysy szlifowane przez pokolenia arystokratów i nieufność. W szczególności to ostatnie.
- Oczywiście, że mi nie ufasz. - odpowiedziałam spokojnie. Syriusz zmrużył delikatnie oczy. Jakbym widziała Regulusa. - Nie chcę podważać inteligencji dyrektora ani Lily, ale tylko głupiec ufa innym bez podstaw. - po tych słowach odwróciłam się do niego bokiem i wyjęłam różdżkę, by rzucić zaklęcia. Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, gdy ktoś złamał mnie mocno za ramię.
- Jeszcze nie skończyliśmy. - usłyszałam syk przy uchu. - Jakie niby podstawy mają Dumbledore i przyszła rudowłosa żona Rogacza? - oho, tajna ksywka! Wietrzę tajemnicę!
- Rogacza? - powtórzyłam. - Co to znaczy? - ha! Zmieszał się! Coś jest na rzeczy...
- Nie odpowiedziałaś na pytanie. - mruknął chłopak przez zaciśnięte zęby.
- Ty też.
- Tajemnice Huncwotów. - odparł z wyższością. Myśli, że jest sprytny. Ja mu pokaże!
- Tajemnica Ministerstwa Magii. - powiedziałam takim samym tonem. Rozszerzył oczy z zaskoczenia.
- J-jak to? - nawet przestał zgrywać takiego pewnego siebie. Czyli rybka połknęłam haczyk!
- Informacja za informacje. - oznajmiłam. Czarnowłosy patrzył na mnie nieprzeniknionym spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i żołnierskim krokiem ruszył w stronę swoich kumpli. Ziarno zasiane. Teraz pozostało czekać. Czemu nie może iść szybciej!!!
   Potrząsnęłam lekko głową, by odgonić nie potrzebne myśli. Rzuciłam szybko zaklęcie czyszczące i segregujące, a potem usiadłam na kanapie przy oknie, którą oświetlał blask księżyca będącego prawie w pełni. Wyjęłam swój specjalny zeszyt, który założyłam zaraz po ucieczce od ojca (i wcale nie pamiętnik, odczepcie się!). Otworzyłam na pierwszej wolnej stronie i napisałam nagłówek: Śledztwo: co to są "tajemnice Huncwotów"?. Może być. Spojrzałam na niebo. Zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, a księżyc był prawie w pełni. Właśnie tak patrzącą zastał mnie "prysznic" kurzu.

_________________________________________________________________________________

Wiem, wiem jestem okropna! Niestety nie mogłam napisać tego rozdziału szybciej ani nie mogłam napisać go dłuższego. Wińcie za to moich nauczycieli, nie mnie! Dobra wiem, że jestem leń. Moja wina :(. Postaram się następny napisać szybciej i lepiej :D

Pantera

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 9

   Wzburzona swoją głupotą i lekkomyślnością przemierzałam korytarze Hogwartu z tak przerażającą miną, że gdy na przerwie zobaczyła mnie jakaś pierwszoklasistka, to się, biedaczka, popłakała. Nie poszłam na żadną z następnych lekcji, opuściłam lunch i obiad. Ukryłam się w jednej z opuszczonych klas na czwartym piętrze, gdzie niszczyłam (bez użycia czarów) wszystko w pomieszczeniu, wyobrażając sobie, że to jest, na przemian, Syriusz Black lub mój ojciec od siedmiu boleści.
- Black! - warknęłam, rzucając jakąś pustą, szklaną fiolką.
- Tatuś! - wysyczałam przesłodzonym głosem, gdy przewróciłam ławkę. Nie wiem, jak długo tu siedziałam, ale zdążyłam zniszczyć doszczętnie całe pomieszczenie. Omiotłam je wściekłym spojrzeniem, a po chwili poczułam, że pieką mnie dłonie.
   Spojrzałam na nie. Były całe we krwi. Pewnie podczas ataku szału zraniłam się i wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Przez chwilę z fascynacją obserwowałam czerwoną ciecz, która spływała po moich dłoniach i ramionach, by po chwili wyjąć różdżkę i uleczyć moje poranione kończyny. Życiodajny płyn przestał płynąć z małych ran na rekach.
- Chłoszczyć! - mruknęłam, a krew zniknęła z moich rąk. Oparłam się o ścianę, zjechałam po niej, podciągnęłam kolana pod brodę i wyłączyłam się. Siedziałam wpatrzona w ścianę na przeciwko mnie bardzo długo, nie pamiętam ile, ale wystarczająco długo, by się wyciszyć i uspokoić. Wyciągnęłam się, by rozprostować kości, które lekko strzyknęły. Spojrzałam na złoty, szwajcarski zegarek, który dostałam na trzynaste urodziny. Wskazywał na siedemnastą czterdzieści pięć. Hmm... Może jednak pójdę na kolację? Przecież trzeba coś zjeść przed szlabanem.
A wiesz w ogóle, o której masz ten szlaban?
Cholera!
   I wybiegłam w tempie gazeli uciekającej przed drapieżnikiem. Nikogo nie było na korytarzu i jedyne, co słyszałam to stukot moich butów i oburzone głosy portretów. Nie zwracałam jednak na to większej uwagi, gdyż moje myśli zajmowały tylko dwie rzeczy: szlaban i jedzenie, gdyż mój brzuch zaczął wydawać dziwne dźwięki. Niczym burza wpadłam do Wielkiej Sali, gdzie prawie wszyscy już byli. Zaczęłam wzrokiem szukać Huncwotów i los mi chyba sprzyjał, gdyż siedzieli już przy stole Gryffindoru. Syriusz, Remus i Peter szeptali cicho między sobą, a James uśmiechał się jak głupi do sera. Zauważyłam, że jedna dziewczyna z fanclub'u Black'a zmierza w stronę wyżej wymienionego. Była dosyć ładna, a powszechnie wiadomo, że gdy spodoba mu się jakaś dziewczyna to jedynie nowy pomysł na kawał może odciągnąć go od flirtowania. Niczym wygłodniały pies rzuciłam się na wolne miejsce obok mojego wroga numer jeden. Chłopak, gdy tylko mnie zobaczył, zakrztusił się własną śliną. Kaszlnął kilka razy, aż w końcu się ulitowałam i walnęłam go porządnie w plecy.
- Lepiej? - zapytałam ze zmarszczonym nosem, sama się sobie dziwiąc, że się w ogóle o to pytam. Najstarsza latorośl Black'ów pokiwała tylko głową.
- Dlaczego tu siedzisz? - wycharczał, patrząc na mnie podejrzliwie.
- To bardzo dobre pytanie, mój drogi! - uniósł brew do góry, co dodało mi animuszu. - Żeby odpowiedzieć na to skomplikowane pytanie będę zmuszona cofnąć o dzień wstecz. Czy pamiętasz co się wczoraj wydarzyło? - skończywszy ten kompletnie nie potrzebny monolog, udałam, że podaje mu mikrofon. Syriusz popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Powiesz, o co ci chodzi? - spytał w końcu, spoglądając groźnie na krztuszących się ze śmiechu kumpli.
- O której mamy szlaban? - jedyną odpowiedzią na moje pytanie było prychnięcie irytacji Black'a, kręcenie głową z politowaniem Remusa i walenie pięścią w stół Potter'a. - Uznaje wasze zachowanie jako odpowiedź "nie, nie wiemy". - odwróciłam się w stronę niewidzialnej kamery i powiedziałam. - Oddaje głos do studia. - czego James nie wytrzymał i spadł na ziemię, śmiejąc się jak uciekinier z placówki dla normalnych inaczej. Syn Oriona, tak jak reszta sali, podszedł do niego, by sprawdzić, czy wszystko dobrze. Korzystając z okazji, jaka się nadarzyła, zwinęłam mu szklankę z sokiem dyniowym. Zanim cichaczem wymknęłam z miejsca zbrodni, usłyszałam konspiracyjny głos Syriusza.
- Luniek, myślisz, że to te grzybki z Zakazanego Lasu mu zaszkodziły?
   Zdusiłam w sobie chichot , jednocześnie myśląc, kiedy i w jaki sposób udało się im wymknąć do lasu. Usiadłam kilkanaście miejsc dalej od Huncwotów, by w względnym spokoju wypić napój. Nie zdążyłam nawet unieść naczynia do ust, gdy po całej Wielkiej Sali rozległ się wrzask:
- PETER, TY NIENAJEDZONY GUMOCHŁONIE, WYPIŁEŚ MÓJ SOK!!!
   Wzrok połowy sali spoczął na niskim chłopcy z "niewielką" nadwagą. Druga połowa natomiast z oczami jak spodki wpatrywała się w Jamesa, który podskakując i tańcząc, śpiewał hymn Hogwartu.
- Nic nie zrobiłem! - wypiszczał Pettigrew. W tym samym momencie Potter zaczął biec między stołami Gryffindoru a Ravenclawu. Zauważywszy "moje" picie i ironiczny i złośliwy uśmiech na ustach, przestał śpiewać hymn, a przerzucił się na:
- RIDDLE UKRADŁA ŁAPIE SOK! RIDDLE UKRADŁA ŁAPIE SOK! RIDDLE UKRADŁA ŁAPIE SOOOOOOOK! I TERAZ PIJE GO! I TERAZ PIJE GO! - Black w jednej sekundzie przeniósł wściekły wzrok na mnie. Gdy umiał zabijać, leżałabym martwa z siedem razy.
- Zabije Potter'a. - mruknęłam pod nosem, po czym jednym haustem opróżniłam szklankę i zaczęłam uciekać, gdyż Syriusz Black zaczął zmierzać w moją stronę. Minęliśmy James'a, który śpiewał któryś z przebojów jednego z czarodziejskich zespołów. Zgrabnie wskoczyłam na stół Slytherinu, ignorując oburzone krzyki Ślizgonów. Przebiegłam w połowie jego długość, by wyrwać szklankę z sokiem Regulus'owi Black'owi i wylać na jego rozwścieczonego brata. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale szybko przestałam widząc minę Syriusza, który był, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej wkurzony. Wyjął różdżkę i zaczął osuszacz swoje ubranie, a ja wykorzystałam te kilka sekund. Wykonałam idealne salto w przód (w powietrzu) i ruszyłam szybkim sprintem w stronę drzwi. Usłyszałam, że rozpoczął pościg za mną. Wtedy wpadłam na niezwykle "inteligenty" pomysł. Zatrzymałam się i ustawiłam w lekkim rozkroku na przeciw pędzącemu i wściekłemu chłopakowi.
Czy ty zwariowałaś?! WIEJ!!!
   Zignorowałam moje sumienie i zrobiłam czyn godny Ślizgonki. Wykorzystałam strach Black'a przeciwko niemu. Przywołałam swoje neonówki i otrzymałam oczekiwany efekt. Najpierw rozszerzył ze strachu oczy, potem próbował się zatrzymać, by następnie upaść plackiem przede mną. Wielka Sala zatrzęsła się od ryków i śmiechów, a najgłośniej śmiał się naćpany grzybkami najlepszy przyjaciel ścigającego. Ukucnęłam przy nim.
- I kto tutaj rządzi? - zapytałam ze złośliwym uśmiechem.
Jakim cudem trafiłaś do Gryffindoru?!
- Nie zapominaj, że jestem Huncwotem! - warknął gniewnie. - To, że teraz mnie ośmieszyłaś to nic! Wystarczy jeden kawał i nikt nie będzie pamiętał o moim upokorzeniu!
   Przyglądałam mu się przez chwilę z tajemniczym wyrazem twarzy. Westchnęłam głośno.
- To oznacza, że będę musiała Cię bardzo często ośmieszać. - odparłam, z pozoru ciężko i ze smutkiem, lecz naprawdę z trudem powstrzymywałam śmiech. Naprawdę bawił mnie widok go całego wściekłego z mokrymi i lepkimi od soku włosami i dziwnymi ognikami w królewsko-błękitnych oczach, które chyba miały mnie przerazić. Wstałam, otrzepałam się z niewidocznego kurzu i ruszyłam tanecznym krokiem do wyjścia z Sali. Byłam mniej więcej pięć metrów od drzwi, kiedy pojawiły się w nich moje współlokatorki. Ze zdziwieniem popatrzyły na mnie, by po chwili zszokowane spojrzenie skierować na punkt nad moim ramieniem. Odwróciłam się i w ostatniej chwili odskoczyłam na bok, cudem unikając zderzenia z Syriuszem, który leżał na zdezorientowanej Dorcas. James, zauważywszy ich w takiej pozycji, ponownie ryknął śmiechem i zaczął śpiewać:
- ŁAPA ZNALAZŁ DZIEWCZYNĘ!!! ŁAPA ZNALAZŁ DZIEWCZYNĘ!!!
   Lily nawet nie opieprzyła go za ten śpiew, bo była zbyt skołowana tą sytuacją, Tamara patrzyła żałośnie na Remusa, mając nadzieję, że wszytko wyjaśni, a on tylko mruknął pod nosem coś o grzybkach i Zakazanym Lesie. Peter opychał się pasztecikami dyniowymi, w ogóle nie przejmując się tą sytuacją, za to mnie po raz pierwszy zabrakło języka w gębie. Tą dziwną ciszę przerwał prośba Dorcas:
- BLACK, ZŁAŹ ZE MNIE DO CHOLERY!!!
- Kiedy mi tu wygodnie... - wymruczał uwodzicielskim głosem sam zainteresowany.
- NIE OBCHODZI MNIE TO!!! - wrzasnęła brunetka. - NIE JESTEM PODUSZKĄ, ŻEBYŚ NA MNIE LEŻAŁ!!!
- Co tu się dzieje! - rozległ się donośny głos profesor McGonagall.
Macie przerąbane.
Cicho bądź...
- Czy ktoś mi wyjaśni, czemu pan Black jest mokry i leży na pannie Meadowes, czemu pan Potter śpiewa o jego dziewczynie i dlaczego panna Riddle ma fioletowe oczy?! - zapytała wicedyrektorka. Po jej ostatnim pytaniu, mrugnęłam parę razy powiekami. Poczułam charakterystyczne pieczenie i po chwili przestałam widzieć tak ostro. - Panie Black, niech pan wstanie! - rozkazała kobieta. Brunet z lekkim ociąganiem wstał z Dorcas i podał jej swoją dłoń, którą odtrąciła. - Panno Evans, jest pani prefektem, proszę mi wyjaśnić, co tu się stało?
- Nie wiem, pani profesor. - odpowiedziała Ruda. - Razem z Dorcas i Tamarą dopiero weszłyśmy.
- Panie Lupin, może pan coś powiedzieć? - spytała nauczycielka zmizerniałego chłopaka, który zamyślony stał obok Syriusza.
- Co? - zapytał inteligentnie. Profesorka westchnęła i zwróciła się do mnie: - A może pani, panno Riddle?
   Spojrzałam na stojącego z mojej lewej strony Black, a potem na prawo, na podskakującego w miejscu Pottera, po czym powiedziałam: - Nie chce pani wiedzieć.
   Nauczycielka zmarszczyła czoło i zacisnęła usta w wąską linę, głęboko myśląc. Popatrzyła na Syriusza, który, ku mojemu zaskoczeniu, pokiwał twierdząco głową, na znak zgody z moim zdaniem. Kobieta westchnęła ciężko i miała coś powiedzieć, gdy przerwał jej odgłos upadającego ciała. Wszyscy spojrzeliśmy w miejsce, gdzie powinien stać James. W tej chwili leżał na podłodze i chrapał.
- Chyba już wiem, co powodują te grzyby. - usłyszałam cichy szept za sobą. Odwróciłam się przodem do Lupina i Black'a, lecz zanim, o cokolwiek zdążyłam zapytać, ubiegła mnie McGonagall.
- Panie Potter, podłoga to nie łóżko, a Wielka Sala to nie pańskie dormitorium, proszę wstać!
   Szukający Gryffindoru jednak się nie obudził.
- Potter wstawaj! - krzyknęła Lily, ale on tylko coś mruknął przez sen. Rudowłosa się zdenerwowała i krzyknęła: - Aquamentri! - a James, cały mokry, nadal spał. Profesor McGonagall się zaniepokoiła. Wyczarowała niewidzialne nosze i ułożyła na nich James'a. Nim wyszła z Wielkiej Sali oznajmiła:
Black, Lupin, Pettigrew i Riddle, wasz szlaban zaczyna się o dwudziestej w bibliotece. Do zobaczenia! - i zniknęła za mosiężnymi drzwiami. Black wydawał się zapomnieć o tym, że go upokorzyłam, więc bez obaw usiadłam obok Tamary przy stole Gryffindoru i na miłej rozmowie minęła nam kolacja.

***

   Równo o dziewiętnastej stawiłam się pod biblioteką. Huncwoci, w składzie 3/4, bez najlepszego Szukającego w tym stuleciu, byli już w umówionym miejscu. Stanęliśmy w pewnej odległości od siebie, by nie rozpocząć kłótni. W sensie, oni stanęli daleko ode mnie, bo ja uwielbiam kłótnie, zwłaszcza takie, które z góry wygrywam. Chwilę po moim przybyciu, pojawiła się McGonagall. Omiotła nas krótkim spojrzeniem, po czym rzekła: - Zapraszam! - i otworzyła ciężkie, drewniane drzwi.
   Weszliśmy do biblioteki. Była ogromną salą z wieloma rzędami regałów i półek, na których znajdowały się dziesiątki tysięcy książek i ksiąg. Po prawej stronie było biurko pani Pince zawalone woluminami, w głębi pomieszczenia stało kilkanaście stolików i krzeseł, tworząc przytulną czytelnię. Podłoga została wykonana z ciemnego drewna, a ściany wyłożone były boazerią w kolorze kawy.
- Proszę oddać różdżki! - zagrzmiała nauczycielka transmutacji. Syriusz podszedł do niej dziarskim krokiem i oddał jej różdżkę z trudem powstrzymując ironiczny uśmiech. Wicedyrektorka popatrzyła na niego podejrzliwie, lecz nic nie powiedziała.
Pewnie dał jej podróbę.
Dzięki, sama bym do tego nie doszła!
Nie ma za co!
Mam ci jeszcze raz wytłumaczyć, co to jest sarkazm!
Nie... Już będę cicho...
No ja myślę!
TY MYŚLISZ!!! Nie wiedziałam!
Czyli wiesz, co to sarkazm!
- Panno Riddle, różdżka! - usłyszałam słodki głosik mojej denerwowanej nauczycielki. Popatrzyłam na nią zdezorientowana. Stała lekko zdenerwowana i przyglądała mi się niecierpliwie. Remus patrzył na mnie z niepokojem, Syriusz uśmiechał się złośliwie, a jego prawa brew pojechała niebezpiecznie w górę, a Peter obżerał się pasztecikami dyniowymi, które przemycił z kolacji. Spaliłam buraka i oddałam profesorce kopię mojego magicznego atrybutu. - Macie dwie godziny.
- Ale pani profesor, nie zdążymy wyczyścić tego wszystkiego w dwie godziny! - powiedział Remus.
- Wiem to, panie Lupin! - oznajmiła opiekunka Gryffindoru. - Będziecie tu przychodzić codziennie przez cały tydzień. A teraz do pracy! - zagrzawszy nas do roboty, wyszła, zatrzaskując głośno drzwi. Przez moment się zamyśliłam, po czym rzuciłam do Huncwotów: - Czekajcie chwilę! - i zaczęłam liczyć wszystkie regały, które znajdowały się w bibliotece. Wróciłam do zdziwionych Huncwotów po pięciu minutach.
- No więc tak... - zaczęłam. - ...regałów jest 70. A nas pięcioro, licząc Pottera. Wychodzą 2 regały dziennie na jedną osobę, ale dziś musimy posprzątać dodatkowo 2, bo nakarmiliście grzybkami swojego, pożal się Merlinie, kumpla. - zakończyłam, a potem rzuciłam. - Dzięki wam mamy więcej roboty, jesteście z siebie dumni? - i nie czekając na ich odpowiedź, wyjęłam z buta różdżkę i machnęłam nią krótko. Dwa najbliżej nas stojące regały w jednej chwili były czyste, bez ani jednego grama kurzu. Machnęłam drugi raz, a książki na nich stojące ustawiły się alfabetycznie. Po wyczyszczeniu półek, ruszyłam w stronę dwóch kolejnych. Przyjrzałam się im uważnie.
   Wysokie na trzy metry, dębowe regały, na których stały kilku wiekowe woluminy. Wszystko, co się za tych półkach znajdowało, było pokryte grubą kołdrą kurzu, który zapełniał całe moje płuca. Poczułam, jak coś zaczęło łaskotać mnie w nos.
- O nie... - mruknęłam. Po chwili dostałam napadu kaszlu i kichania. Był tak silny, że musiałam chwycić się regału, by nie upaść, choć i tak upadłam. Oczy mi załzawiły, miałam rozmazany obraz, ale mimo to, widziałam czyjąś postać nad sobą.
- Marie, wszystko dobrze? - usłyszałam głos Remusa. Pokiwałam głową twierdząco, po czym kichnęłam. Lupin ukucnął przy mnie. - Chyba nie. Chodź, zabiorę Cię do Skrzydła Szpitalnego, dobrze? - zapytał podając rękę. Chciałam powiedzieć "Nie trzeba" i "Dam sobie radę", ale znów dostałam napadu kaszlu. Podałam mu rękę bez żadnego słowa. Chłopak wstał i podciągnął mnie.
- Hej, co się stało, Luniek? Co jest z Riddle? - zza regału, wychyliła się, jak mi się zdawało, głowa Syriusza.
- Szczerze mówiąc, nie wiem. - odparł blondyn.
- Mam alergię na kurz. - wycharczałam z trudem.
- Nie ma na to jakiś eliksirów, czy czegoś? - spytał Black, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Mam swoje lekarstwa w dormitorium. - powiedziałam, mrugając gęsto powiekami, by wyostrzyć obraz. Do moich płuc dostała się kolejna mgiełka kurzu, drażniąc je. Kichnęłam i po chwili odpłynęłam w nicość.

_____________________________________

Rozdział taki sobie.
Mógł być lepszy, ale też gorszy.
Mam nadzieję, że się wam spodobał! 
Życzę miłych wakacji, Pantera!

środa, 13 maja 2015

Zawieszam

Niestety, w związku z końcem roku szkolnego oraz moim bierzmowaniem jestem zmuszona zawiesić tego bloga oraz inne :(
Bardzo mi przykro...

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 8 "Ślizgonka Marie"

- To karygodne, by uczniowie Gryffindoru robili takie rzeczy! - krzyczała McGonagall. - To się po prostu nie mieści w głowie...
- Minevro! - przerwał jej łagodnie Dumbledore. - Ja wiem, też tam byłem!
- Trzeba ich ukarać. - stwierdziła profesorka.
- Tak. - zwrócił się teraz do nas. - Odejmuję Gryffindorowi 25 punktów od każdego z was. - spuściłam głowę, udając zawstydzoną i skruszoną. - Panno Riddle! 
- Tak. 
- Czy używałaś czarów do swojego żartu? - zapytał, świdrując mnie swoimi błękitnymi przenikliwymi oczami.
- Użyłam Zaklęcia Zmiany Koloru. - odparłam, ze zdziwioną miną.
- Minevro, czy przerabiałaś to już z piątym rokiem?
- Nie, Dumbledorze! - powiedziała nauczycielka Transmutacji.
- Rozumiem. - popatrzył teraz na Huncwotów. - A wy chłopcy też używaliście czarów.
- Nie. - odpowiedział Lupin. - Malowaliśmy wszystko ręcznie.
- Dobrze. - wstał i omiótł wszystkich w pomieszczeniu. - Przyznaję Gryffindorowi 25 punktów od każdego z was, za przyznanie się do winy i dodatkowo 50 punktów Pannie Riddle, za użycie zaklęcia, którego jeszcze jej rocznik nie przerabiał. - wytrzeszczyłam oczy. - Oczywiście, panna Riddle jest zobowiązana odczarować Panią Norris, a pan Black, pan Potter, pan Lupin i pan Pettigrew mają przywrócić poprzedni wygląd schowka pana Filch'a. Dostaniecie także tygodniowy szlaban. - Dostałam dodatkowe punkty i jeszcze szlaban! Czy świat może być piękniejszy?! - Wszystko jasne?
- Tak. - powiedzieliśmy chórem.
- Do widzenia.
- Do widzenia, panie profesorze! - i wyszliśmy. Szybko przyspieszyłam, nie chciałam być w ich towarzystwie dłużej niż to konieczne. Dobre samopoczucie towarzyszyło mi przez cały dzień i nie opuściło mnie, nawet, gdy Huncwoci wylali na mnie kubeł wody przed snem.


***

   Obudziłam się tak późno, że o mało co nie spóźniłam się na Zielarstwo. Na szczęście profesor Sprout była wyrozumiała i nie odjęła mi punktów. Cały czas ziewałam i byłam tak zaspana, że roślina, którą się dziś zajmowaliśmy, prawie odgryzła mi rękę. Po Zielarstwie mieliśmy Historię Magii, więc postanowiłam przeznaczyć ją na sen. Gdy tylko usiadłam w ławce, położyłam głowę na prowizorycznej poduszce, którą był mój podręcznik. Nie minęła minuta, a odpłynęłam w krainę snów, uśpiona głosem profesora Binns'a.

   Znalazłam się w wielkiej nadmorskiej willi. Poznałam od razu to miejsce. Biały Smok. Dom, w którym się wychowywałam i w którym mieszkałam, gdy myślałam, że jestem zwykłą dziewczyną. Rozejrzałam się wokół siebie. 
   Dom stał niedaleko klifu, z którego rozprzestrzeniał się przepiękny widok na morze Adriatyckie. Blisko była również piaszczysta plaża, przy której rosła wiecznie zielona roślinność. 
   Ruszyłam w stronę budynku. Był on biały i miał wielkie okna. Zadbany, czysty, ale pełen ciepła dom. Wyglądał tak samo, jak w dniu, gdy zostałam porwana. Stanęłam przy drzwiach z dębu korkowego. 
   Spróbowałam chwycić klamkę, ale moja dłoń przeniknęła przez nią. Jeszcze raz i znowu to samo. Wyciągnęłam rękę na całą długość i, zamiast zatrzymać się na drewnie, ona jakby wsiąkła w drzwi. Zachęcona wyciągnęłam drugą rękę i nogę. W końcu odważyłam się przejść przez nie. Nic się nie stało, tylko przeniknęłam nie! Stałam w przestronnym i gustownym przedpokoju. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający panoramę Wenecji. Usłyszałam dziewczęcy śmiech. Mój śmiech. Ruszyłam w stronę jego źródła, do pokoju, którym był salon. Były tam trzy osoby.
   Jedną z nich był wysoki i barczysty mężczyzna z śniadą cerą i czarnymi włosami. W jego brązowych, ciemnych oczach błyszczały iskierki radości.
   Drugą osobą była niska, troszeczkę pulchna kobieta, z oliwkową cerą i błękitnymi oczami. Tak samo jak mężczyzna, z radością patrzyła na uśmiechniętą trzecią osobę.
   Była nią czternastoletnia, czarnowłosa dziewczyna. Miała morskie oczy, które z uwielbieniem wpatrywały się w śnieżnobiałego persa. To byłam ja. Ja przed porwaniem.
- Grazie! Grazie! Ora lascia Franceska nascondere con il tuo mutt! - Dziękuję! Dziękuję! Niech teraz Franceska schowa się ze swoim kundlem! - zawołałam uradowana. - Come si vede, essa scoppierà con invidia! - Jak ją zobaczy, to pęknie z zazdrości! - zwróciłam się teraz do pary dorosłych. - Grazie! - Dziękuję! - rzuciłam się w ich ramiona. Kobieta zaśmiała się dźwięcznie.
- Come si chiama? - Jak ją nazwiesz? - zapytała. Zmarszczyłam lekko czoło.
- Alpe*. - oznajmiłam po chwili. Mężczyzna chciał się o coś zapytać, ale przerwał mu jakiś trzask. Podszedł do okna, by po chwili odwrócić się z przerażeniem wymalowanym na twarzy. 
- Malvina! - powiedział drżącym głosem. - Sono loro! - To oni!
- Matteo, è impossibile, Veronica imposto Marie incantesimi! - Matteo, to niemożliwe, Veronica nałożyła na Marie zaklęcia! - zawołała. Mężczyzna chwycił młodszą mnie i "moją mamę" i pociągnął pod schody. Wyjął różdżkę, przyłożył ją do schodów. Wymruczał jakieś zaklęcie, które otworzyło tajemne przejście. Młodsza ja spojrzała na niego zszokowana.
- Che cosa sta succedendo qui?! - Co tutaj się dzieje?! - wrzasnęłam. "Mój tata" bezceremonialnie chwycił mnie za łokieć i wrzucił to tunelu. Po chwili Malvina też do niego weszła. 
Che cosa sta succedendo qui?! - zapytała ponownie młodsza wersja mnie. Kobieta popatrzyła na mnie.
- Senti, non si può credere, ma io e Matteo sono maghi e ... Non smettere! - Posłuchaj, możesz nie wierzyć, ale ja i Matteo jesteśmy czarodziejami i... Nie przerywaj! - warknęła, gdy młodsza ja próbowała jej przerwać. Zza przejścia słychać było stłumione odgłosy walki. - Ora concentrarsi è Marie! Nella nostra casa ci sono persone cattive che vogliono rapire voi e approfittare delle finalità molto nefasto! Il fatto che hai preso è solo una questione di tempo... - Teraz skup się Marie! W naszym domu są źli ludzie, którzy chcą Cię porwać i wykorzystać do bardzo niegodziwych celów! To, że Cię złapią to tylko kwestia czasu... - nagle wszystko ucichło. Malvina nakazała mi gestem, bym się nie ruszała i nie wydawała żadnych dźwięków. Sama podeszła na palcach do miejsca, w którym były schody. W mgnieniu oka przejście się otworzyło. Stanęła w nich wysoka postać w czarnej pelerynie i masce. "Moja matka" nie zdążyła wyjąć różdżki. Postać wyciągnęła ją pierwsza i z jego patyka błysnęło zielone światło, które ugodziło Malvinę w pierś. Młodsza ja wydała z siebie zduszony krzyk.

   Prędko podniosłam się do pozycji siedzącej. Obudziłam się w tej samej chwili, w której zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Rozejrzałam się nieprzytomnie po otoczeniu. Niektórzy uczniowie zaczęli zbierać swoje rzeczy, inny natomiast budzili śpiochów. Bez zastanowienia dołączyłam do pierwszej grupy. Wyszłam z klasy i pierwsze, co zrobiłam to szukanie charakterystycznej rudej czupryny w tłumie nastolatków. Szybko ją znalazłam. Stała pod oknem i rozmawiała z jakimś chudym, czarnowłosym chłopakiem. Ruszyłam do nich raźnym krokiem, jakby przed chwilą wcale nie przyśniła mi się śmierć kobiety, którą uważałam za matkę.
- Cześć, Lily! - przywitałam się. - Wiesz, co mamy teraz?
- Obronę z Ślizgonami. - odpowiedziała.
- Hej, nie przedstawisz nas sobie?! - zagadnęłam.
- Och, Marie to jest Severus Snape, mój przyjaciel, Sev to Marie Riddle, moja współlokatorka!
- Miło mi! - wyciągnęłam do niego dłoń, którą po krótkim zawahaniu uścisnął. - Czy to nie ty jesteś tym chłopakiem, którego dręczy Black i Spółka Bez Rozumu?
- Tak. - mruknął przez zaciśnięte zęby. - Nie lubisz ich?
- Wiesz, nie lubię nie oddaje tego, co do nich czuję, a z kolei nienawidzę jest za mocne. - odparłam po zastanowieniu. - Ja nimi po prostu gardzę. - stwierdziłam.
   Porozmawiałam trochę z nim. Ten Severus Snape jest bardzo cichy i zamknięty w sobie. Mimo, iż jest w Slytherinie, nie zachowuje się jak ten głąb Malfoy czy Avery. Dowód? Przyjaźni się z Lily, która jest mugolaczką i jest w Gryffindorze. Lepszego dowodu nie dostaniecie.
   Gdy zadzwonił dzwonek weszłam razem z nim i Rudzielcem do klasy. Klasa wyglądała jak zwykle, nie licząc tego, że nie było w niej ławek. Na środku pomieszczenia stał profesor Bedell, a za nim została umieszczona stara szafa z boginem.
- Dzisiaj zajmiemy się boginami! - oznajmił. - Czy ktoś wie, co to za stworzenia? - ręka Lily automatycznie wystrzeliła w gorę. - Panna Evans!
- Bogin jest to zjawa, która przybiera postać naszego największego lęku. Zwykle przebywa w starych szafach, zegarach lub innych ciasnych zakamarkach. - wyrecytowała zielonooka.
- Brawo, panno Evans! - powiedział nauczyciel OPCM. - Gryffindor zdobywa 5 punktów! - rudowłosa pokraśniała z dumy. - Boginy żywią się strachem, a rzeczą, którą je zabija jest... śmiech! Zaklęciem obronnym jest Riddukulus. Powtórzcie!
- Riddukulus! - posłusznie wykonaliśmy nakaz profesora.
- Teraz ustawcie się w kolejce. Poćwiczymy je na boginie. - Gryfoni pospiesznie stanęli na czele kolejki. Nasza odwaga nie zna granic. Pierwszy był jakiś chłopak z mojego domu, którego nie znałam. Nie obchodził mnie jego strach, tak jak następnych osób.
   Piątą osobą była moja blond włosa współlokatorka. Boginem Tamary okazały się robale. Piszczała jak najęta, gdy zaczęły po niej łazić. Kiedy w końcu wykrztusiła zaklęcie, zmieniły się w kolfetti, które utworzyło turban na jej głowie. Z uśmiechem ulgi na twarzy strąciła go z głowy.
   Po niej był Lupin. Nie wiem czemu, ale jego boginem była... pełnia?! Ciekawe dlaczego?  Może kiedyś spotkał wilkołaka? Księżyc zmienił w balon, który z charakterystycznym dźwiękiem zaczął fruwać po klasie.
   Wylądował przed kolejną osobą, Dorcas. Zmienił się w jedną z blond tlenionych lafirynd, kręcących się wokół Black'a i Potter'a. Wiedziałam, że Czarna ich nie lubiła, ale, że się ich bała, to coś nowego! Z kwaśnym uśmiechem zmieniła ją w klown'a, po czym natychmiast usunęła się z drogi następnemu przeciwnikowi bogina.
   Był nim Syriusz Black. Pewnie wystąpił z szeregu i staną na przeciw klown'a, piszczącego swoim kwiatkiem. W jednej chwili zmienił wygląd. Był dziewczyną o kruczoczarnych włosach w szacie Slytherinu. Głowę miała spuszczoną, jednak powoli zaczęła ją podnosić. I uderzyło mnie. Boginem Syriusza Black'a, największego Cassanovy Hogwartu byłam JA. Stałam tam dumnie wyprostowana, z kpiącym uśmieszkiem na twarzy i jakimś złowrogim błyskiem ukrytym w neonowo-fioletowych oczach.
- O, Black, dobrze, że jesteś! - aż zadrżałam, w skutek chłodu w jej głosie. W moim głosie! - Ojciec nauczył mnie pewnego zaklęcia i chciałam je na tobie wypróbować! - bogin wyjął różdżkę. - Avada... - nie mam zielonego pojęcie, dlaczego to zrobiłam, ale gdy usłyszałam pierwszą frazę czaru, w sekundę pojawiłam się obok niego i odepchnęłam go. Teraz ja stałam przed sobą. Byłyśmy do siebie bardzo podobne, wręcz identyczne. Różnił nas tylko kolor oczu i szata.
TRZASK.
Bogin zmienił formę. Był teraz... był moim ojcem. Blada, łysa głowa, krwistoczerwone oczy i czarna szata. Nie chciałam słuchać niczego, co było strachem, więc nim zjawa otworzyła usta, wrzasnęłam:
Riddukulus! - natychmiast bogin zmienił strój, z czarnej czarodziejskiej szaty, na różowe tu-tu. Wykonując skomplikowane piruety, wskoczył do szafy, którą od razu zamknęłam zaklęciem i, ignorując nauczyciela, wyszłam z klasy, głośno zatrzaskując drzwi.

_________________________________________________________________________________

Alpe - imię mojego kota, a raczej kotki ^.^
_________________________________________________________________________________

Rozdział jest długi, dłuższy od poprzednich, mam nadzieję, że się spodobał, liczę na komentarze i przepraszam za błędy :)

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 7 "Pierwszy kawał"

Rozdział dedykuję madziuli, która bardzo chciała rozdział z tym związany :)
Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

________________________________________________________

 Wracałam ze szlabanu w wyśmienitym humorze. Znów pokazałam Black'owi, kto tutaj rządzi! Oh yeah! Jestem najlepsza! Uważaj, bo popadniesz w samozachwyt! Z tobą to nie możliwe!
   Swoją drogą, to szlabany są nawet fajne! Tylko co mogę zrobić, by dostać następny! Jak na zawołanie przede mną pojawiła się Pani Norris, kotka Filch'a. Syknęła na mnie. Głupi, stary kot! - pomyślałam. - Że też trzymają takie coś w szkole! Przydałoby się tu zmienić woźnego! I ogólnie zmienić image! - odeszłam trochę od zwierzęcia. - Chwila! Zmienić image?! Pani Norris?! I tak w mojej głowie pojawił się iście szatański plan, którego nie powstydziłby się sam Lucyfer!

***

   Północ. O tej porze wszyscy mieszkańcy zamku Hogwart spali. W każdym razie powinni spać. Bo była pewna czarnowłosa Gryfonka z piątego roku, która na palcach przemierzała jego korytarze. Co chwila się zatrzymywała i nasłuchiwała kroków woźnego. Jej pobyt tu wiązał się z nim. A właściwie z jego pupilką. Celem dziewczyny była ukochana kotka pracownika Hogwartu. Lekko przygryzając dolną wargę, błękitnooka stąpała po kamiennej podłodze cicho jak mysz. I znów zastygła w bezruchu. Tym razem usłyszała ciężkie kroki charłaka. Szybko dała nura do najbliższej klasy. Przez lekko uchylone drzwi rozglądała się po korytarzu. Zza rogu wyszła pupilka woźnego. Szła z dumnie wyprostowanym ogonem, zachowywała się jak wielka pani,która rozgląda się po swoich włościach. Gryfonka wykorzystała okazję. Rzuciła na zwierzę Drętwotę, z prędkością dźwięku wyskoczyła z sali, złapała czworonożne stworzenie i wskoczyła z powrotem do kryjówki. Odczekała, aż starzec pójdzie dalej, po czym rzuciła na kotkę zaklęcie wyciszające i cofnęła poprzednie. Zwierzę rozejrzało się trochę i pokręciło, dopóki nie zauważyło jej. Zaczęło jeżyć sierść, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Rzuciła kilka czarów na stworzenie, a po chwili oceniania swojego dzieła uśmiechnęła się z satysfakcją. Wyszła z klasy i ruszyła do Wieży Gryffindoru, zostawiając kotkę samą, do oswojenia się z nowym wyglądem.

***

   W tym samym czasie czwórka Gryfonów również z piątego roku szli w stronę lochów. Trójka nosiła różne rzeczy, a czwarty oświetlał im drogę różdżką oraz co chwilę sprawdzając coś na kawałku pergaminu.
- Szybciej! - syknął prowadzący.
- Nie bądź taki mądry, Łapo! - mrugnął jeden z tragarzy. - To nie ty to dźwigasz!
- Ja robię coś ważniejszego! - oświadczył, dumnie wypinając pierś. - Dyryguję wami! - na co jego koledzy parsknęli śmiechem. - No co?
- Nic, nic. - powiedział szybko najgrubszy z nich.
- Chodźmy, zanim ktoś nas przyłapie...
- Za późno. - odparł pewien kobiecy głos. Czwórka Gryfonów w tej samej chwili przełknęła ślinę i się odwróciła w stronę dziewczyny, która stała za nimi z założonymi na piersi rękoma i uśmiechała się lekko.
- Jak to jest, że odkąd tu jesteś, ciągle nam przeszkadzasz, co Riddle? - zapytał się prowadzący.
- Może dla tego, że macie niesamowity dar... - zaczęła czarnowłosa.
- Och, bo się zarumienię! - powiedzieli chórem chłopcy.
- ...do wchodzenia mi w drogę. - zakończyła ze zjadliwym uśmiechem. Najbardziej skłócony z dziewczyną zrobił krok do przodu.
- Nie zapominaj, że Remus... - wskazał na jednego z tragarzy. - ...jest prefektem, a ty jesteś po północy poza dormitorium.
- Nie zapominaj, że ty też tu jesteś. - odbiła piłeczkę niebieskooka. - Ty i twoja banda "przyjaciół" też jest poza dormitorium po północy, a z tego co wiem, to Lupin nie ma teraz dyżuru. - powiedziała spokojnie, w duchu tańcząc z radości, że ponownie go zdenerwowała. Z niezdrową satysfakcją patrzyła, jak jego twarz robi się purpurowa ze złości, jak zaciska dłonie w pięści i jak jego stalowe oczy ciskają w jej stronę gromy. Po chwili jednak wyprostowała ręce i zaczęła powoli przesuwać nimi przed chłopakami, jakby chciała rozmazać ich obraz.
- Ja was nie widziałam! - mówiła wciąż przesuwając rękami w powietrzu.
- My ciebie też nie widzieliśmy. - oparł czarnowłosy tragarz, po czym cała piątka ruszyła w swoje strony.

***

   Cały Hogwart w rozgardiaszu i ogólnej radości jadł śniadanie. Nikt nie zauważył, że piątka Gryfonów z piątego roku uśmiecha się cwanie.
- Marie, dlaczego się tak się uśmiechasz? - zapytała jedyną właścicielkę owego uśmiechu jej współlokatorka. Ta tylko spojrzała na nią z błyskiem w oczach.
- Zobaczysz... - odparła z tajemniczym wyrazem twarzy. Pytająca tylko wzruszyła ramionami i wróciła do przerwanej  czynności, czyli jedzenia kanapki z dżemem morelowym i flirtowania z sąsiadem. Wszystko przerwał zdyszany i okropnie zdenerwowany woźny. Nie, zdenerwowany to za małe słowo. On był ewidentnie wkurzony! Coś mi się wydaje, że jak się dowie, że to ja zmieniła wygląd jego kotki, to naprawdę będę torturowana jak ci z PED, czyli z Przed Ery Dumbledore'a.
- Profesorze Dumbledore! - krzyknął. - Ktoś... mój schowek... Pani Norris... wandalizm!!! - krzyknął tylko parę słów, z czego kilka słów zrozumiała tylko pewna niewielka grupa Gryfonów, konkretnie Syriusz Black, James Potter, Remus Lupin, Peter Pettigrew, Marie Riddle i Lily Evans, która od nocy głowiła się, co robiła jedna z jej współlokatorek poza dormitorim i to o północy. Teraz wszystko układało się w logiczną, w jej mniemaniu, całość.
- Proszę za mną! Tego nie można opowiedzieć słowami! - wrzasnął rozsierdzony.
- Panie Filch! - profesor McGonagall wstała. Widać było, że zdenerwowały ją krzyki charłaka. - Proszę nas zaprowadzić, a nie krzyczeć na cały Hogwart!
- Spokojnie Minewro. - odparł nieuleczalnie pogodnym tonem Dumbledore. - Argusie, pokarz, co się stało. - powiedział do woźnego Hogwartu. Filch skłonił się krzywo i kuśtykając zaczął prowadzić dyrektora i wicedyrektorkę. Gdy wyszli, Marie wstała.
- Nie wiem, jak wy, ludzie, ale ja chcę się dowiedzieć, o co chodzi! - i ruszyła. Innych Gryfonów też zżerała ciekawość, więc ruszyli za nią. Krukoni nienawidzą czegoś nie widzieć, Puchoni ruszyli, bo nie chcieli być sami z Slytherin'em, a Ślizgoni po prostu chcieli się dowiedzieć, co się stało.
   Schowek Filch'a był nie daleko Wielkiej Sali. Byłam tam wczoraj, gdy McGonagall oddała Potter'a pod "opiekę" charłaka. Jeśli dobrze pamiętam, to drzwi były szare, a nie wściekle różowe! Chyba już wiem, po co Huncwotom była różowa farba do ścian! Brawo, niezły refleks! Cicho bądź! Woźny wszedł do składziku i zaczął wynosić kubły, wiadra, mopy i miotły, wszystko w bardzo męskim kolorze.
- Niech pan popatrzy, profesorze! - warczał pracownik Hogwartu. - Wszystko jest różowe! A to jeszcze nie koniec! - woźny ponownie zniknął za drzwiami w kolorze paznokci fanek Black'a i Potter'a, a po chwili wyszedł z, jak wszystkim się wydawało, nowym kotem. Miał on futro w kolorach tęczy, wygolony ogon i łapy, a na głowie miał irokez w aktualnym kolorze większości rzeczy charłaka. - Ktoś zrobił TO dla Pani Norris!!! - zwrócił się do tłumu uczniów. - KTO.TO.ZROBIŁ!!! - wrzasnął. Wszyscy uczniowie zaczęli spoglądać po sobie. Poczułam nagły przypływ gryfońskiej odwagi. Zrobiłam dwa kroki w przód. Każdy spojrzał w moją stronę.
- To ja. - odparłam bez zawahania. Na korytarzu zrobił się szum. Profesor McGonagall patrzyła na mnie z niedowierzaniem, Filch z chęcią mordu, a Dumbledore uśmiechał się lekko.
- Dlaczego pomalowałaś schowek pana Filch'a i zmieniłaś wygląd jego kotce? - zapytała, ledwie powstrzymując napad gniewu, nauczycielka Transmutacji.
- Ale... - zaczęłam, lecz koś, a raczej ktosie, mi przeszkodził. Przed szereg wyszli Huncwoci.
- Chwila! - powiedział Syriusz. - Riddle może i zmieniła trochę image Pani Norris, ale na pewno nie pomalowała składzika Filch'a!
- A skąd to wiesz Black?! - zapytał woźny. Cassanova Hogwartu parsknął krótkim śmiechem.
- Bo to my to zrobiliśmy. - oznajmił. Dla McGonagall to było chyba za wiele.
- DO DYREKTORA!!! - krzyknęła. - ALE JUŻ!!!

________________________________________________________

Mam nadzieję, że się wam spodobało!
To chyba najdłuższy rozdział jaki napisałam :)
Życzę wszystkim Wesołego Jajka!!!

Wielka Noc


Pijanych króliczków,
zagrychy w koszyczku, 
w Dyngusa zalania 
nie tylko ubrania, 
jaj kolorowych,
świąt ciepłych
i zdrowych,
życzy Dala!

Znalezione obrazy dla zapytania wielkanoc