Wzburzona swoją głupotą i lekkomyślnością przemierzałam korytarze Hogwartu z tak przerażającą miną, że gdy na przerwie zobaczyła mnie jakaś pierwszoklasistka, to się, biedaczka, popłakała. Nie poszłam na żadną z następnych lekcji, opuściłam lunch i obiad. Ukryłam się w jednej z opuszczonych klas na czwartym piętrze, gdzie niszczyłam (bez użycia czarów) wszystko w pomieszczeniu, wyobrażając sobie, że to jest, na przemian, Syriusz Black lub mój ojciec od siedmiu boleści.
- Black! - warknęłam, rzucając jakąś pustą, szklaną fiolką.
-
Tatuś! - wysyczałam przesłodzonym głosem, gdy przewróciłam ławkę. Nie wiem, jak długo tu siedziałam, ale zdążyłam zniszczyć doszczętnie całe pomieszczenie. Omiotłam je wściekłym spojrzeniem, a po chwili poczułam, że pieką mnie dłonie.
Spojrzałam na nie. Były całe we krwi. Pewnie podczas ataku szału zraniłam się i wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Przez chwilę z fascynacją obserwowałam czerwoną ciecz, która spływała po moich dłoniach i ramionach, by po chwili wyjąć różdżkę i uleczyć moje poranione kończyny. Życiodajny płyn przestał płynąć z małych ran na rekach.
-
Chłoszczyć! - mruknęłam, a krew zniknęła z moich rąk. Oparłam się o ścianę, zjechałam po niej, podciągnęłam kolana pod brodę i wyłączyłam się. Siedziałam wpatrzona w ścianę na przeciwko mnie bardzo długo, nie pamiętam ile, ale wystarczająco długo, by się wyciszyć i uspokoić. Wyciągnęłam się, by rozprostować kości, które lekko strzyknęły. Spojrzałam na złoty, szwajcarski zegarek, który dostałam na trzynaste urodziny. Wskazywał na siedemnastą czterdzieści pięć. Hmm... Może jednak pójdę na kolację? Przecież trzeba coś zjeść przed szlabanem.
A wiesz w ogóle, o której masz ten szlaban?
Cholera!
I wybiegłam w tempie gazeli uciekającej przed drapieżnikiem. Nikogo nie było na korytarzu i jedyne, co słyszałam to stukot moich butów i oburzone głosy portretów. Nie zwracałam jednak na to większej uwagi, gdyż moje myśli zajmowały tylko dwie rzeczy: szlaban i jedzenie, gdyż mój brzuch zaczął wydawać dziwne dźwięki. Niczym burza wpadłam do Wielkiej Sali, gdzie prawie wszyscy już byli. Zaczęłam wzrokiem szukać Huncwotów i los mi chyba sprzyjał, gdyż siedzieli już przy stole Gryffindoru. Syriusz, Remus i Peter szeptali cicho między sobą, a James uśmiechał się jak głupi do sera. Zauważyłam, że jedna dziewczyna z fanclub'u Black'a zmierza w stronę wyżej wymienionego. Była dosyć ładna, a powszechnie wiadomo, że gdy spodoba mu się jakaś dziewczyna to jedynie nowy pomysł na kawał może odciągnąć go od flirtowania. Niczym wygłodniały pies rzuciłam się na wolne miejsce obok mojego wroga numer jeden. Chłopak, gdy tylko mnie zobaczył, zakrztusił się własną śliną. Kaszlnął kilka razy, aż w końcu się ulitowałam i walnęłam go porządnie w plecy.
- Lepiej? - zapytałam ze zmarszczonym nosem, sama się sobie dziwiąc, że się w ogóle o to pytam. Najstarsza latorośl Black'ów pokiwała tylko głową.
- Dlaczego tu siedzisz? - wycharczał, patrząc na mnie podejrzliwie.
- To bardzo dobre pytanie, mój drogi! - uniósł brew do góry, co dodało mi animuszu. - Żeby odpowiedzieć na to skomplikowane pytanie będę zmuszona cofnąć o dzień wstecz. Czy pamiętasz co się wczoraj wydarzyło? - skończywszy ten kompletnie nie potrzebny monolog, udałam, że podaje mu mikrofon. Syriusz popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Powiesz, o co ci chodzi? - spytał w końcu, spoglądając groźnie na krztuszących się ze śmiechu kumpli.
- O której mamy szlaban? - jedyną odpowiedzią na moje pytanie było prychnięcie irytacji Black'a, kręcenie głową z politowaniem Remusa i walenie pięścią w stół Potter'a. - Uznaje wasze zachowanie jako odpowiedź "nie, nie wiemy". - odwróciłam się w stronę niewidzialnej kamery i powiedziałam. - Oddaje głos do studia. - czego James nie wytrzymał i spadł na ziemię, śmiejąc się jak uciekinier z placówki dla normalnych inaczej. Syn Oriona, tak jak reszta sali, podszedł do niego, by sprawdzić, czy wszystko dobrze. Korzystając z okazji, jaka się nadarzyła, zwinęłam mu szklankę z sokiem dyniowym. Zanim cichaczem wymknęłam z miejsca zbrodni, usłyszałam konspiracyjny głos Syriusza.
- Luniek, myślisz, że to te grzybki z Zakazanego Lasu mu zaszkodziły?
Zdusiłam w sobie chichot , jednocześnie myśląc, kiedy i w jaki sposób udało się im wymknąć do lasu. Usiadłam kilkanaście miejsc dalej od Huncwotów, by w względnym spokoju wypić napój. Nie zdążyłam nawet unieść naczynia do ust, gdy po całej Wielkiej Sali rozległ się wrzask:
- PETER, TY NIENAJEDZONY GUMOCHŁONIE, WYPIŁEŚ MÓJ SOK!!!
Wzrok połowy sali spoczął na niskim chłopcy z "niewielką" nadwagą. Druga połowa natomiast z oczami jak spodki wpatrywała się w Jamesa, który podskakując i tańcząc, śpiewał hymn Hogwartu.
- Nic nie zrobiłem! - wypiszczał Pettigrew. W tym samym momencie Potter zaczął biec między stołami Gryffindoru a Ravenclawu. Zauważywszy "moje" picie i ironiczny i złośliwy uśmiech na ustach, przestał śpiewać hymn, a przerzucił się na:
- RIDDLE UKRADŁA ŁAPIE SOK! RIDDLE UKRADŁA ŁAPIE SOK! RIDDLE UKRADŁA ŁAPIE SOOOOOOOK! I TERAZ PIJE GO! I TERAZ PIJE GO!
- Black w jednej sekundzie przeniósł wściekły wzrok na mnie. Gdy umiał zabijać, leżałabym martwa z siedem razy.
- Zabije Potter'a. - mruknęłam pod nosem, po czym jednym haustem opróżniłam szklankę i zaczęłam uciekać, gdyż Syriusz Black zaczął zmierzać w moją stronę. Minęliśmy James'a, który śpiewał któryś z przebojów jednego z czarodziejskich zespołów. Zgrabnie wskoczyłam na stół Slytherinu, ignorując oburzone krzyki Ślizgonów. Przebiegłam w połowie jego długość, by wyrwać szklankę z sokiem Regulus'owi Black'owi i wylać na jego rozwścieczonego brata. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale szybko przestałam widząc minę Syriusza, który był, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej wkurzony. Wyjął różdżkę i zaczął osuszacz swoje ubranie, a ja wykorzystałam te kilka sekund. Wykonałam idealne salto w przód (w powietrzu) i ruszyłam szybkim sprintem w stronę drzwi. Usłyszałam, że rozpoczął pościg za mną. Wtedy wpadłam na niezwykle "inteligenty" pomysł. Zatrzymałam się i ustawiłam w lekkim rozkroku na przeciw pędzącemu i wściekłemu chłopakowi.
Czy ty zwariowałaś?! WIEJ!!!
Zignorowałam moje sumienie i zrobiłam czyn godny Ślizgonki. Wykorzystałam strach Black'a przeciwko niemu. Przywołałam swoje neonówki i otrzymałam oczekiwany efekt. Najpierw rozszerzył ze strachu oczy, potem próbował się zatrzymać, by następnie upaść plackiem przede mną. Wielka Sala zatrzęsła się od ryków i śmiechów, a najgłośniej śmiał się naćpany grzybkami najlepszy przyjaciel ścigającego. Ukucnęłam przy nim.
- I kto tutaj rządzi? - zapytałam ze złośliwym uśmiechem.
Jakim cudem trafiłaś do Gryffindoru?!
- Nie zapominaj, że jestem Huncwotem! - warknął gniewnie. - To, że teraz mnie ośmieszyłaś to nic! Wystarczy jeden kawał i nikt nie będzie pamiętał o moim upokorzeniu!
Przyglądałam mu się przez chwilę z tajemniczym wyrazem twarzy. Westchnęłam głośno.
- To oznacza, że będę musiała Cię bardzo często ośmieszać. - odparłam, z pozoru ciężko i ze smutkiem, lecz naprawdę z trudem powstrzymywałam śmiech. Naprawdę bawił mnie widok go całego wściekłego z mokrymi i lepkimi od soku włosami i dziwnymi ognikami w królewsko-błękitnych oczach, które chyba miały mnie przerazić. Wstałam, otrzepałam się z niewidocznego kurzu i ruszyłam tanecznym krokiem do wyjścia z Sali. Byłam mniej więcej pięć metrów od drzwi, kiedy pojawiły się w nich moje współlokatorki. Ze zdziwieniem popatrzyły na mnie, by po chwili zszokowane spojrzenie skierować na punkt nad moim ramieniem. Odwróciłam się i w ostatniej chwili odskoczyłam na bok, cudem unikając zderzenia z Syriuszem, który leżał na zdezorientowanej Dorcas. James, zauważywszy ich w takiej pozycji, ponownie ryknął śmiechem i zaczął śpiewać:
- ŁAPA ZNALAZŁ DZIEWCZYNĘ!!! ŁAPA ZNALAZŁ DZIEWCZYNĘ!!!
Lily nawet nie opieprzyła go za ten śpiew, bo była zbyt skołowana tą sytuacją, Tamara patrzyła żałośnie na Remusa, mając nadzieję, że wszytko wyjaśni, a on tylko mruknął pod nosem coś o grzybkach i Zakazanym Lesie. Peter opychał się pasztecikami dyniowymi, w ogóle nie przejmując się tą sytuacją, za to mnie po raz pierwszy zabrakło języka w gębie. Tą dziwną ciszę przerwał prośba Dorcas:
- BLACK, ZŁAŹ ZE MNIE DO CHOLERY!!!
- Kiedy mi tu wygodnie... - wymruczał uwodzicielskim głosem sam zainteresowany.
- NIE OBCHODZI MNIE TO!!! - wrzasnęła brunetka. - NIE JESTEM PODUSZKĄ, ŻEBYŚ NA MNIE LEŻAŁ!!!
- Co tu się dzieje! - rozległ się donośny głos profesor McGonagall.
Macie przerąbane.
Cicho bądź...
- Czy ktoś mi wyjaśni, czemu pan Black jest mokry i leży na pannie Meadowes, czemu pan Potter śpiewa o jego dziewczynie i dlaczego panna Riddle ma fioletowe oczy?! - zapytała wicedyrektorka. Po jej ostatnim pytaniu, mrugnęłam parę razy powiekami. Poczułam charakterystyczne pieczenie i po chwili przestałam widzieć tak ostro. - Panie Black, niech pan wstanie! - rozkazała kobieta. Brunet z lekkim ociąganiem wstał z Dorcas i podał jej swoją dłoń, którą odtrąciła. - Panno Evans, jest pani prefektem, proszę mi wyjaśnić, co tu się stało?
- Nie wiem, pani profesor. - odpowiedziała Ruda. - Razem z Dorcas i Tamarą dopiero weszłyśmy.
- Panie Lupin, może pan coś powiedzieć? - spytała nauczycielka zmizerniałego chłopaka, który zamyślony stał obok Syriusza.
- Co? - zapytał inteligentnie. Profesorka westchnęła i zwróciła się do mnie: - A może pani, panno Riddle?
Spojrzałam na stojącego z mojej lewej strony Black, a potem na prawo, na podskakującego w miejscu Pottera, po czym powiedziałam: - Nie chce pani wiedzieć.
Nauczycielka zmarszczyła czoło i zacisnęła usta w wąską linę, głęboko myśląc. Popatrzyła na Syriusza, który, ku mojemu zaskoczeniu, pokiwał twierdząco głową, na znak zgody z moim zdaniem. Kobieta westchnęła ciężko i miała coś powiedzieć, gdy przerwał jej odgłos upadającego ciała. Wszyscy spojrzeliśmy w miejsce, gdzie powinien stać James. W tej chwili leżał na podłodze i chrapał.
- Chyba już wiem, co powodują te grzyby. - usłyszałam cichy szept za sobą. Odwróciłam się przodem do Lupina i Black'a, lecz zanim, o cokolwiek zdążyłam zapytać, ubiegła mnie McGonagall.
- Panie Potter, podłoga to nie łóżko, a Wielka Sala to nie pańskie dormitorium, proszę wstać!
Szukający Gryffindoru jednak się nie obudził.
- Potter wstawaj! - krzyknęła Lily, ale on tylko coś mruknął przez sen. Rudowłosa się zdenerwowała i krzyknęła: -
Aquamentri! - a James, cały mokry, nadal spał. Profesor McGonagall się zaniepokoiła. Wyczarowała niewidzialne nosze i ułożyła na nich James'a. Nim wyszła z Wielkiej Sali oznajmiła:
Black, Lupin, Pettigrew i Riddle, wasz szlaban zaczyna się o dwudziestej w bibliotece. Do zobaczenia! - i zniknęła za mosiężnymi drzwiami. Black wydawał się zapomnieć o tym, że go upokorzyłam, więc bez obaw usiadłam obok Tamary przy stole Gryffindoru i na miłej rozmowie minęła nam kolacja.
***
Równo o dziewiętnastej stawiłam się pod biblioteką. Huncwoci, w składzie 3/4, bez najlepszego Szukającego w tym stuleciu, byli już w umówionym miejscu. Stanęliśmy w pewnej odległości od siebie, by nie rozpocząć kłótni. W sensie, oni stanęli daleko ode mnie, bo ja uwielbiam kłótnie, zwłaszcza takie, które z góry wygrywam. Chwilę po moim przybyciu, pojawiła się McGonagall. Omiotła nas krótkim spojrzeniem, po czym rzekła: - Zapraszam! - i otworzyła ciężkie, drewniane drzwi.
Weszliśmy do biblioteki. Była ogromną salą z wieloma rzędami regałów i półek, na których znajdowały się dziesiątki tysięcy książek i ksiąg. Po prawej stronie było biurko pani Pince zawalone woluminami, w głębi pomieszczenia stało kilkanaście stolików i krzeseł, tworząc przytulną czytelnię. Podłoga została wykonana z ciemnego drewna, a ściany wyłożone były boazerią w kolorze kawy.
- Proszę oddać różdżki! - zagrzmiała nauczycielka transmutacji. Syriusz podszedł do niej dziarskim krokiem i oddał jej różdżkę z trudem powstrzymując ironiczny uśmiech. Wicedyrektorka popatrzyła na niego podejrzliwie, lecz nic nie powiedziała.
Pewnie dał jej podróbę.
Dzięki, sama bym do tego nie doszła!
Nie ma za co!
Mam ci jeszcze raz wytłumaczyć, co to jest sarkazm!
Nie... Już będę cicho...
No ja myślę!
TY MYŚLISZ!!! Nie wiedziałam!
Czyli wiesz, co to sarkazm!
- Panno Riddle, różdżka! - usłyszałam słodki głosik mojej denerwowanej nauczycielki. Popatrzyłam na nią zdezorientowana. Stała lekko zdenerwowana i przyglądała mi się niecierpliwie. Remus patrzył na mnie z niepokojem, Syriusz uśmiechał się złośliwie, a jego prawa brew pojechała niebezpiecznie w górę, a Peter obżerał się pasztecikami dyniowymi, które przemycił z kolacji. Spaliłam buraka i oddałam profesorce kopię mojego magicznego atrybutu. - Macie dwie godziny.
- Ale pani profesor, nie zdążymy wyczyścić tego wszystkiego w dwie godziny! - powiedział Remus.
- Wiem to, panie Lupin! - oznajmiła opiekunka Gryffindoru. - Będziecie tu przychodzić codziennie przez cały tydzień. A teraz do pracy! - zagrzawszy nas do roboty, wyszła, zatrzaskując głośno drzwi. Przez moment się zamyśliłam, po czym rzuciłam do Huncwotów: - Czekajcie chwilę! - i zaczęłam liczyć wszystkie regały, które znajdowały się w bibliotece. Wróciłam do zdziwionych Huncwotów po pięciu minutach.
- No więc tak... - zaczęłam. - ...regałów jest 70. A nas pięcioro, licząc Pottera. Wychodzą 2 regały dziennie na jedną osobę, ale dziś musimy posprzątać dodatkowo 2, bo nakarmiliście grzybkami swojego, pożal się Merlinie, kumpla. - zakończyłam, a potem rzuciłam. - Dzięki wam mamy więcej roboty, jesteście z siebie dumni? - i nie czekając na ich odpowiedź, wyjęłam z buta różdżkę i machnęłam nią krótko. Dwa najbliżej nas stojące regały w jednej chwili były czyste, bez ani jednego grama kurzu. Machnęłam drugi raz, a książki na nich stojące ustawiły się alfabetycznie. Po wyczyszczeniu półek, ruszyłam w stronę dwóch kolejnych. Przyjrzałam się im uważnie.
Wysokie na trzy metry, dębowe regały, na których stały kilku wiekowe woluminy. Wszystko, co się za tych półkach znajdowało, było pokryte grubą kołdrą kurzu, który zapełniał całe moje płuca. Poczułam, jak coś zaczęło łaskotać mnie w nos.
- O nie... - mruknęłam. Po chwili dostałam napadu kaszlu i kichania. Był tak silny, że musiałam chwycić się regału, by nie upaść, choć i tak upadłam. Oczy mi załzawiły, miałam rozmazany obraz, ale mimo to, widziałam czyjąś postać nad sobą.
- Marie, wszystko dobrze? - usłyszałam głos Remusa. Pokiwałam głową twierdząco, po czym kichnęłam. Lupin ukucnął przy mnie. - Chyba nie. Chodź, zabiorę Cię do Skrzydła Szpitalnego, dobrze? - zapytał podając rękę. Chciałam powiedzieć "Nie trzeba" i "Dam sobie radę", ale znów dostałam napadu kaszlu. Podałam mu rękę bez żadnego słowa. Chłopak wstał i podciągnął mnie.
- Hej, co się stało, Luniek? Co jest z Riddle? - zza regału, wychyliła się, jak mi się zdawało, głowa Syriusza.
- Szczerze mówiąc, nie wiem. - odparł blondyn.
- Mam alergię na kurz. - wycharczałam z trudem.
- Nie ma na to jakiś eliksirów, czy czegoś? - spytał Black, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Mam swoje lekarstwa w dormitorium. - powiedziałam, mrugając gęsto powiekami, by wyostrzyć obraz. Do moich płuc dostała się kolejna mgiełka kurzu, drażniąc je. Kichnęłam i po chwili odpłynęłam w nicość.
_____________________________________
Rozdział taki sobie.
Mógł być lepszy, ale też gorszy.
Mam nadzieję, że się wam spodobał!
Życzę miłych wakacji, Pantera!